Przy tym – pewni bezkarności, bo prawo autorskie już ich dopaść nie może – z bezczelnością „wzbogacają" tradycyjne motywy własnymi bezsensownymi pomysłami.
Imiona greckich bogów czy herosów noszą u nich postacie dalekie od zakodowanych przez wieki wyobrażeń. To właśnie przypadek filmu „Immortals. Bogowie i herosi", którego scenariusz stworzyli bracia o greckich korzeniach Charley i Vlas Parlapanidesowie, za nic mając tradycyjne przekazy przodków.
Osadzili akcję w XIII w. p.n.e., gdy po zwycięstwie bogów nad tytanami pojawiło się nowe zagrożenie dla greckiej społeczności. Krwawy i szalony król Hyperion (Rourke), lekceważąc ziemskie wpływy antycznych bogów, wypowiada wojnę ludzkości. Na czele armii opanowuje kolejne greckie krainy. Jego obsesją jest zdobycie Łuku Epirusa – legendarnej broni o niespotykanej mocy. Kto go posiądzie, uwolni tytanów i przy ich pomocy stanie się władcą świata.
Plany Hyperiona pokrzyżuje Tezeusz (Cavill) – młodzieniec z biednej rodziny, uważany za bękarta...
Nim to się stanie, zobaczymy ciąg nietrzymających się kupy epizodów, w których trudno dostrzec choćby odrobinę sensu. Jedynym atutem tego obrazu jest oprawa graficzna utrzymana w brudnawożółtej tonacji.