Zdesperowany mściciel w marnej podróbce kryminału

„Furia” to miał być mocny powrót Mela Gibsona na ekran po ośmiu latach przerwy. Jednak film jest słaby

Publikacja: 23.04.2010 01:57

Mel Gibson gra bostońskiego policjanta. Film od dziś w kinach

Mel Gibson gra bostońskiego policjanta. Film od dziś w kinach

Foto: ITI CINEMA

Dziki i gwałtowny, a zarazem zaskakująco ciepły i wrażliwy. Gibson świetnie potrafi łączyć przeciwieństwa. Tak było m.in. w „Zabójczej broni” czy „Braveheart – waleczne serce”. Tak jest również w „Furii” Martina Campbella (reżysera m.in. dwóch części „Bonda”).

Hollywoodzki gwiazdor gra bostońskiego gliniarza Thomasa Cravena. Kiedy odwiedza go córka, 24-letnia Emma (Bojana Novakovic), widać, że od dawna nie utrzymywali kontaktów. Niewiele o sobie wiedzą. Dziewczyna niezbyt dobrze się czuje. Chce coś ojcu przekazać. I nagle...

Więcej nie zdradzę, ponieważ pierwsze kilkanaście minut „Furii” to najlepsza część filmu. Przejście od kina obyczajowego do mrocznego thrillera wywołuje wstrząs. Napięcie raptownie skacze, atmosfera gęstnieje. A Cravenowi pozostają do rozwikłania dwie zagadki. Kto chciał go zabić i kim naprawdę była ukochana Emma?

Od tego momentu Gibson z czułego ojca zmienia się w faceta pragnącego sprawiedliwej zemsty, który z trudem tłumi gniew. Jednak Craven – w przeciwieństwie do innych postaci, w które wcielał się Gibson – nie rzuca się przeciwnikom do gardła. Mozolnie rozplątuje sieć brudnych interesów i powiązań, zmagając się z bezsilnością i zmęczeniem. Gdy ostatecznie sięga po broń, jest to wyraz nie tylko determinacji, ale także postępującego obłędu.

Niestety, między niezłym początkiem a krwawym finałem oglądamy marną podróbkę czarnego kryminału o knowaniach złych biznesmenów, skorumpowanych politykach i nadużyciach władzy.

„Furia” jest kinową wersją brytyjskiego serialu, który Martin Campbell nakręcił w 1985 roku dla BBC. Na adaptację scenariusza namówił Williama Monahana, laureata Oscara za „Infiltrację” Martina Scorsese.

Tym razem Monahan się nie popisał. Zbudował opowieść z klisz, nieprawdopodobnych sytuacji. Zmarnował też wątek kapitana Jedburgha (Ray Winstone), tajemniczego kilera, który, zamiast zlikwidować Cravena, staje się kimś w rodzaju jego anioła stróża. Ich specyficzna relacja mogła nadać „Furii” wymiar przejmującego dramatu, ale rola Winstone’a sprawia wrażenie brutalnie okrojonej przez twórców. Wcześniej o koncepcję postaci Jedburgha Campbell pokłócił się z Robertem De Niro, który zrezygnował z udziału w filmie.

Dla 54-letniego Gibsona, choć aktorsko jest w formie, występ w „Furii” jest przykrą wpadką. Film za 80 milionów dolarów okazał się finansową klapą. Może poszczęści mu się w komedii u boku Jodie Foster? Gibson zagrał faceta, który traktuje maskotkę bobra jak żywe zwierzę. Premiera na jesieni tego roku.

Dziki i gwałtowny, a zarazem zaskakująco ciepły i wrażliwy. Gibson świetnie potrafi łączyć przeciwieństwa. Tak było m.in. w „Zabójczej broni” czy „Braveheart – waleczne serce”. Tak jest również w „Furii” Martina Campbella (reżysera m.in. dwóch części „Bonda”).

Hollywoodzki gwiazdor gra bostońskiego gliniarza Thomasa Cravena. Kiedy odwiedza go córka, 24-letnia Emma (Bojana Novakovic), widać, że od dawna nie utrzymywali kontaktów. Niewiele o sobie wiedzą. Dziewczyna niezbyt dobrze się czuje. Chce coś ojcu przekazać. I nagle...

Film
„Fenicki układ” Wesa Andersona: Multimilioner walczy o przyszłość
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Film
Hermanis piętnuje źródło rosyjskiego faszyzmu u Dostojewskiego. Pisarz jako kibol
Film
Polskie dokumentalistki triumfują na Krakowskim Festiwalu Filmowym
Film
Nie żyje Loretta Swit, major "Gorące Wargi" z serialu "M*A*S*H"
Film
Cannes 2025: Złota Palma dla irańskiego dysydenta