Reklama

Gorzki smak dziecięcej przyjaźni

Film „Mia i biały lew" powstał po tym, gdy oszukali mnie bohaterowie mego dokumentu – mówi reżyser Gilles de Maistre.

Aktualizacja: 30.01.2019 17:40 Publikacja: 30.01.2019 17:15

„Mia i biały lew” to opowieść o przyjaźni z lwem 11-letniej dziewczynki żyjącej na farmie w RPA. W p

„Mia i biały lew” to opowieść o przyjaźni z lwem 11-letniej dziewczynki żyjącej na farmie w RPA. W pewnym momencie Mia orientuje się, że jej rodzice hodują zwierzęta, by sprzedawać je do polowań. Fabularna, familijna opowieść od piątku w kinach.

Foto: kino świat

Objeżdża pan z kamerą świat od ponad 20 lat. Dokumentalista to zawód czy charakter?

Gilles de Maistre: Nie zastanawiam się nad tym. To po prostu ja! Przejechałem z kamerą niemal cały świat. Jestem jak gąbka – nasiąkam obrazami, tematami. Kiedy coś mnie głęboko porusza, kręcę film. Kocham prawdę na ekranie. Nie kształtuję rzeczywistości. Staram się ją rejestrować.

Z pana filmów, opartych na prostych pomysłach, wyłania się obraz świata. Tak było na przykład w „Pierwszym krzyku", gdzie sfilmował pan dziesięć kobiet, które rodziły dzieci w różnych krajach, w różnych warunkach, ale i kulturach.

To były trzy lata pracy, 15 miesięcy zdjęć. Towarzyszyłem tym kobietom w bardzo ważnych dla nich chwilach. Ale rzeczywiście filmowałem też świat, w którym żyją. Masajka z północnej Tanzanii rodziła swoje czwarte dziecko w wiosce złożonej z dziesięciu chat. Obserwowałem także zwykłe, codzienne życie w Indiach, w Rosji, w Stanach, we Francji, w Meksyku, Wietnamie, w amazońskiej dżungli. Wcale nie było łatwo mężczyźnie wejść do tych różnych światów. Musiałem przekonać kobiety, by pozwoliły mi uczestniczyć w bardzo intymnym dla nich wydarzeniu, i uzyskać zgodę ich bliskich. No i nigdy nie wiadomo, kiedy dziecko się urodzi. W Indiach, czekając na poród mojej bohaterki, spędziłem ponad miesiąc. Na poród Masajki czekałem trzy tygodnie. Ale to było pasjonujące doświadczenie. Pierwszy krzyk dziecka wszędzie był podobny, jednak światy wokół zupełnie inne. Widziałem poród w basenie z delfinami, w zatłoczonym azjatyckim szpitalu molochu, w domu w otoczeniu rodziny. Czasem narzekamy, mieszkając w centrum Paryża. A ja tymczasem miałem kontakt z ludźmi żyjącymi pośrodku pustyni. Widziałem, jak dziecko zmarło przy porodzie, bo nikt nie umiał jemu i jego matce pomóc, by uniknąć tragedii. Ja też nie mogłem niczego zrobić. Takich obrazów się nie zapomina. A to też są oblicza współczesnego świata.

Bohaterami pana dokumentów często są dzieci.

Reklama
Reklama

Byłem bardzo młody, kiedy robiłem „Mam 12 lat i walczę na wojnie". Urodziłem się w Paryżu, chodziłem po Champs-Elysées, studiowałem filozofię i dziennikarstwo, a nagle podczas tej pracy zobaczyłem maluchy z bronią w ręku, szkolone, by zabijać. Potem zrealizowałem jeszcze film „Killer Kid" o małym Libańczyku terroryście wysłanym do Paryża. Ale też nakręciłem cykl dokumentów o dzieciach żyjących wśród dzikich zwierząt.

Z tego właśnie dokumentu przyszedł pomysł na „Mię i białego lwa"?

Tak, robiłem kiedyś dla francuskiej telewizji materiał o fermie lwów w południowej Afryce. Właściciele hodowli utrzymywali, że ich celem jest ochrona ginących gatunków – część zwierząt trafiała potem do ogrodów zoologicznych lub parków przyrody, część była wręcz wypuszczana na wolność. Dziesięcioletni syn tych ludzi rósł otoczony lwiątkami, kochał je. Dopiero po zakończeniu zdjęć dowiedziałem się, że zostałem oszukany: bohaterowie mojego dokumentu sprzedawali zwierzęta organizatorom polowań. Przeżyłem szok. Pomyślałem: co by było, gdyby dowiedziało się o tym ich dziecko? I to pytanie we mnie siedziało. Teraz spróbowałem na nie odpowiedzieć. Film „Mia i biały lew" jest zainspirowany właśnie tamtą historią.

Reżyserzy mówią, że nie ma niczego trudniejszego niż praca na planie z dziećmi i zwierzętami. Tymczasem „Mia i biały lew" to właśnie historia przyjaźni dziewczynki i drapieżnika.

Miałem wspaniałą małą aktorkę Daniah, którą wybraliśmy z około 300 kandydatek. Daniah była naturalna i w jednej chwili zaprzyjaźniała się ze zwierzętami. Z kolei lwa przygotował nam do tego filmu jeden z najlepszych treserów – Kevin Richardson, który w ciągu 20 lat przysposobił do zdjęć kilkadziesiąt zwierząt. Thor był niewiarygodny. Rósł przy nas od urodzenia, był przyzwyczajony do ludzi, kamer, przewodów, hałasu. Jego dubler, którego oczywiście mieliśmy, okazał się niepotrzebny. Thor grał jak doświadczony aktor. Choć jak na gwiazdora przystało, zdarzały mu się kaprysy. Gdy miał zły nastrój, przerywaliśmy zdjęcia z nim na dwa, trzy dni. Ale wracał na plan zregenerowany. Nawet Kevin uznał go za jednego ze swoich najzdolniejszych uczniów. Oczywiście musieliśmy się spieszyć, bo Thor rósł i w pewnym momencie – gdy nie „pracował" – musieliśmy go już zamykać w klatce.

Po tej fabularnej opowieści wraca pan do dokumentu?

Reklama
Reklama

Pracuję nad filmem „Jutro należy do nas". To opowieść o dzieciach, które zmieniają świat. W Peru znalazłem takie, które założyły bank: maluchy znoszą do nich butelki i plastik, one to sprzedają i zakładają im rachunki. W trudnej sytuacji „klienci" mogą wyjąć jakąś sumę albo wziąć kredyt na zakup jedzenia. W Boliwii spotkałem dziesięcio-, dwunastoletnie dzieci, które ponad siły pracują w kopalniach, ale założyły coś w rodzaju związków zawodowych i walczą o swoje prawa. W Afryce trafiłem na dziewczynki, które sprzeciwiają się wczesnym, wymuszonym ślubom, gdy rodziny sprzedają je mężczyznom. W Azji ich rówieśniczki walczą o prawo do chodzenia do szkoły. W Stanach jest dziewczynka, która pomaga bezdomnym. Ci mali ludzie są naprawdę wspaniali.

Przyglądając się od lat światu, co pan sobie myśli?

Że nic nie jest proste. Tak naprawdę wszystkie moje filmy są opowieściami o człowieczeństwie. Widziałem ludzi eksploatowanych, cierpiących, ale także tych pełnych nienawiści, prących do swoich celów politycznych i ekonomicznych bez liczenia się z kosztami, jakie płacą za nie inni. Pewnie dlatego po tych wszystkich latach zrobiłem „Mię i białego lwa.", a teraz szukam dzieci, które wierzą, że może być inaczej. Sam mam sześcioro dzieci, od 27 lat do trzech. Zwłaszcza tym młodszym chcę pokazać, że może być lepiej, piękniej.

Gilles de Maistre reżyser, scenarzysta, producent Urodził się w 1960 r. Studiował filozofię i dziennikarstwo. Jest autorem wielu dokumentów, m.in. „Mam 12 lat i walczę na wojnie", „Wielcy reporterzy", „Pierwszy krzyk" (nominacja do francuskiego Cezata), „Alain Ducasse – kuchenne wyzwania". Debiut w fabule „Killer Kid" nakręcił w 1994 roku. „Mia i biały lew" to jego trzeci film fabularny.

Film
Czarny papież z dredami na motorowerze oraz Blanchett, Roberts i Clooney w Wenecji
Patronat Rzeczpospolitej
Rusza 14. Festiwal Filmowy „Hommage à Kieślowski” w Sokołowsku
Film
Wenecja pełna niepokoju: Film o tragedii Palestyny i nowy „Frankenstein"
Film
Haniebna decyzja Woody’ego Allena: będzie gwiazdą Tygodnia Filmowego w Moskwie
Materiał Promocyjny
Bieszczady to region, który wciąż zachowuje aurę dzikości i tajemniczości
Film
Daniel Olbrychski – wiele twarzy artysty
Materiał Promocyjny
Jak sfinansować rozwój w branży rolno-spożywczej?
Reklama
Reklama