Z wody wypływają dwie dziewczyny. Ładne. Na pozór zwyczajne. Ale wystarczy polać je wodą, by ich nogi przekształciły się w pokryty łuskami ogon, zamieniając je w syrenki.
Obie trafiają do klubu, który właściciel lub kierownik nazywa „lokalem nocnym z napojami alkoholowymi i tańcem". Czyli w sam środek socjalistycznego, „światowego" życia lat 80. Restauracja Adria, wódka, dancing, panienki prężące się na scence, zespół Figi i Daktyle, gwiazda muzyki w stylu disco polo.
Siedem lat temu Agnieszka Smoczyńska pokazała 30-minutowy film „Aria Diva". Jego bohaterka, młoda kobieta, choć skończyła dwa fakultety, zdecydowała się poświęcić pracę zawodową dla domu. Dla męża lekarza i dwóch małych synów. Jest szczęśliwa. Jednak spotkanie z sąsiadką, divą operową, samodzielną, wolną kobietą, zmieni jej nastawienie do życia. Ożywi uśpione marzenia. To był film o przebudzeniu w środku życia. Teraz Smoczyńska proponuje opowieść o początku drogi.
– Robert Bolesto, z którym współpracowaliśmy przy moich krótkich filmach, wpadł na pomysł, żeby zrobić fabułę o dwóch dziewczynkach dorastających w świecie dancingów. Mnie się oczywiście ten pomysł od razu spodobał, bo moja mama prowadziła knajpy dancingowe i jako dziecko wychowywałam się na zapleczu takich lokali – powiedziała Smoczyńska podczas konferencji prasowej na festiwalu w Gdyni, gdzie jej film został uznany za najlepszy debiut roku.
Ponad gatunkami
„Córki dancingu" są więc w pewnym sensie powrotem do jej własnego dzieciństwa. Nie ma tu jednak sentymentalizmu, jaki często towarzyszy podobnym wspomnieniom. To film bardzo współczesny, wykorzystujący bardzo różne konwencje.