Dziesięć lat temu gdański obieżyświat Roman Koperski wszedł do szlifierni diamentów w Jakucku. – To była stara fabryczna hala, wejście zasłaniała kotara. Żadnej ochrony. W środku maszyny sterowane komputerami. Ludzie wkładali diamenty do maszyn, a komputer wybierał najlepszy szlif. Maszyny kupiła firma z Izraela, ona też wysłała ludzi na szkolenie do Antwerpii. I ona odbierała całą produkcję – opowiada podróżnik.
Największe przeżycie czekało go w magazynie wyrobów gotowych. – Za kolejną kotarą stała szafka zamknięta na kłódkę. Cieć wyjął z niej emaliowany, zielony garnek w kwiatki. Taki do gotowania kartoszki. Rozłożył na stole obrus i już myślałem, że chce mnie zupą poczęstować, a on wysypał zawartość garnka – kilkaset oszlifowanych diamentów, jakieś kilka milionów dolarów. Wyróżniał się duży o żółtym odcieniu. Kilka kamieni spadło na podłogę. Cieć je spokojnie pozbierał i wraz z innymi zgarnął do garnka. Byłem w szoku – przyznaje Koperski.
[srodtytul]1200 km skrótu[/srodtytul]
Minęło dziesięć lat i Polak znów zawitał w Jakucji. Tym razem jechali we trzech: dwóch Polaków i Rosjanin – uczestnicy ekspedycji 1908 – Great Reace – 2008 z portugalskiego przylądka Rocca na koniec Półwyspu Czukockiego.
W styczniu, podczas syberyjskiej zimy stulecia, przy przekraczającym 50 st. C mrozie, huraganowych wiatrach i śnieżycach, ekspedycja dotarła specjalnie przystosowaną ciężarówką MAN, tzw. zimnikiem, do Mirnego – stolicy rosyjskich diamentów. – Skracaliśmy sobie drogę z Uskut do Jakucka, wykorzystując otwarty tylko zimą szlak przez Mirnyj. To jest 1200 km pustki przez tajgę. Poza zimą ten szlak tworzą nieprzejezdne bagna, w których tak często zalegają diamenty – opowiada Koperski.