Brylantowe imperium na bazie garnka

Największy rosyjski diament miał 342 karaty, ale choć został znaleziony na Syberii, nie nosił romantycznej nazwy Mroźna Noc, Gwiazda Północy czy choćby Sława Jakucji. Został nazwany: XXVI Zjazd KPZR

Aktualizacja: 09.01.2009 02:32 Publikacja: 09.01.2009 01:07

Brylantowe imperium na bazie garnka

Foto: AFP

Dziesięć lat temu gdański obieżyświat Roman Koperski wszedł do szlifierni diamentów w Jakucku. – To była stara fabryczna hala, wejście zasłaniała kotara. Żadnej ochrony. W środku maszyny sterowane komputerami. Ludzie wkładali diamenty do maszyn, a komputer wybierał najlepszy szlif. Maszyny kupiła firma z Izraela, ona też wysłała ludzi na szkolenie do Antwerpii. I ona odbierała całą produkcję – opowiada podróżnik.

Największe przeżycie czekało go w magazynie wyrobów gotowych. – Za kolejną kotarą stała szafka zamknięta na kłódkę. Cieć wyjął z niej emaliowany, zielony garnek w kwiatki. Taki do gotowania kartoszki. Rozłożył na stole obrus i już myślałem, że chce mnie zupą poczęstować, a on wysypał zawartość garnka – kilkaset oszlifowanych diamentów, jakieś kilka milionów dolarów. Wyróżniał się duży o żółtym odcieniu. Kilka kamieni spadło na podłogę. Cieć je spokojnie pozbierał i wraz z innymi zgarnął do garnka. Byłem w szoku – przyznaje Koperski.

[srodtytul]1200 km skrótu[/srodtytul]

Minęło dziesięć lat i Polak znów zawitał w Jakucji. Tym razem jechali we trzech: dwóch Polaków i Rosjanin – uczestnicy ekspedycji 1908 – Great Reace – 2008 z portugalskiego przylądka Rocca na koniec Półwyspu Czukockiego.

W styczniu, podczas syberyjskiej zimy stulecia, przy przekraczającym 50 st. C mrozie, huraganowych wiatrach i śnieżycach, ekspedycja dotarła specjalnie przystosowaną ciężarówką MAN, tzw. zimnikiem, do Mirnego – stolicy rosyjskich diamentów. – Skracaliśmy sobie drogę z Uskut do Jakucka, wykorzystując otwarty tylko zimą szlak przez Mirnyj. To jest 1200 km pustki przez tajgę. Poza zimą ten szlak tworzą nieprzejezdne bagna, w których tak często zalegają diamenty – opowiada Koperski.

Odkrycie najbardziej pożądanych kamieni świata przez skromną towarzyszkę geolog Łarysę Popugajewą w 1955 r. zapoczątkowało budowę na bagnach wiecznej jakuckiej zmarzliny drugiego dziś co do wielkości diamentowego imperium na świecie – rosyjskiego koncernu Alrosa. W ciągu dziesięciu lat, które minęły od chowania brylantów w garnku na kartoszkę, Alrosa zrobiła przeskok z radzieckiego bezhołowia i bylejakości do zachodnich najnowocześniejszych technologii i technik marketingowych, wzbogaconych radzieckim doświadczeniem pracy w arktycznych warunkach.

[wyimek]Kopalnie diamentów Alrosy nie przypominają żadnych innych na świecie. Wielki, kulisty lej w ziemi, z tarasami usuniętego urobku, wchodzący w głąb na pół kilometra, wygląda jak gigantyczna paszcza potwora. [/wyimek]

Diamenty Jakucji okazały się za twarde nawet dla rosyjskich oligarchów. Alrosa pozostaje do dziś koncernem państwowym (Skarb Państwa ma 48 proc., a władze Jakucji, czyli także państwo – 32 proc.). Na świecie ma 25 proc. udziału w rynku i konkuruje tylko z liderem branży – brytyjskim de Beers. W minionym roku w swoich kopalniach odkrywkowych w Zachodniej Jakucji Rosjanie wydobyli diamenty za 2,4 mld dolarów, a brylanty sprzedali za 1,6 mld dol.

W czasach komunistycznego dobrobytu Mirnego nie było na sowieckich mapach, a cudzoziemcy wjeżdżali tu tylko za specjalnym pozwoleniem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Dziś też trzeba mieć w paszporcie specjalną pieczątkę, ale jak mówi Roman Koperski, nikt tego nie sprawdza. – Wjechaliśmy do Mirnego w wielki mróz. Było minus pięćdziesiąt i ostry wiatr, który obniżał temperaturę jeszcze o dziesięć stopni. Na równej powierzchni stały betonowe bloki, otoczone piętrowymi domami z bali. Po ulicach nieustannie krążyły dziesiątki ogromnych ciężarówek kamazów, manów czy caterpilarów, które dzień i noc woziły urobek z trubki, czyli kopalni diamentów – opowiada Koperski.

Od kierowcy jednej z wielkich ciężarówek ekspedycja kupiła niezamarzające paliwo Arktyka. – To jest radziecki wynalazek. Mieszkanka paliwa samochodowego z lotniczym. W ogóle nie śmierdzi jak ropa. Jest zabójcze dla silnika samochodu, ale Rosjanie to czymś głuszą (neutralizują) i można jeździć. Kierowca sprzedał nam tysiąc litrów po 10 rbl/l, czyli trzy razy taniej niż cena oleju napędowego na stacji. Nikt tam go z tego paliwa nie rozlicza – dodaje podróżnik.

[srodtytul]Drogie życie[/srodtytul]

Od kierowcy dowiedział, się, że ludzie w diamentowych kopalniach zarabiają po ok. 1500 euro miesięcznie, ale choć to w Rosji dużo, życie na wiecznej zmarzlinie jest drogie. Ceny za żywność trzy razy wyższe niż w Polsce, np. butelka mineralnej kosztuje ok. 18 zł. – Chcieliśmy zobaczyć Trubkę Udacznyj (Rurka Szczęścia), czyli pierwszą diamentową odkrywkę, już nieczynną. Podjechaliśmy do UAZ, przy którym kręcili się ludzie w czerwonych, odblaskowych kamizelkach. To byli ratownicy kopalniani. Pokazali nam i kopalnię, i lotnisko, które za halę przylotów ma barak, ale za to pas startowy taki, że mogą tu lądować największe transportowe rusłany – śmieje się Koperski.

Kopalnie diamentów Alrosy nie przypominają żadnych innych na świecie. Są unikalne, jeżeli chodzi o zastosowaną technologię i rozmiary. Wielki kulisty lej w ziemi z tarasami usuniętego urobku, zwężający się ku wnętrzu, wchodzący w głąb na ponad pół kilometra, niczym gigantyczna otwarta paszcza potwora. Przy działającej kopalni Mir Polak sfotografował tablicę z parametrami dziury: średnica leja – do 1,2 km; głębokość – 525 m; długość spiralnego zjazdu na dno – 7,7 km; wielkość wydobytej diamentowej rudy od początku pracy kopalni – 68 tys. ton. Wydobyto diamenty za 17,5 mld dolarów.

Ten gigantyczny ziemny twór stworzył wokół swoiste warunki atmosferyczne. Przy kopalniach stoją ostrzeżenia, że nad lejami nie wolno latać helikopterami.

– Gdy podejdzie się do krawędzi, to nagle czuje się silne zasysanie do środka. Jakby lej chciał nas tam wciągnąć. Rosjanie opowiadali, że panują tam powietrzne wiry i niejednokrotnie wciągnęło przelatujący helikopter. Jednak sama technologia jest mniej skomplikowana niż wydobycie bursztynu na naszym Pomorzu: maszyny wybierają piasek z wyrobiska, ciężarówki wożą go do wielkich taśmociągów, a tam automaty wyławiają kamienie – opisuje Roman Koperski.

[srodtytul]Łut luksusu[/srodtytul]

Od pięciu lat Alrosa organizuje raz na kwartał aukcje swoich diamentów. Odbywają się w Moskwie w siedzibie Izby Diamentowej Federacji Rosyjskiej. Dostępne są tylko dla zamkniętego kręgu jubilerów, szlifierzy i miłośników tych kamieni z całego świata. Rosjanie sprzedają diamenty wielkości co najmniej 10,5 karata, a także unikalne, czyli kamienie powyżej 50 karatów. – Polscy jubilerzy nie uczestniczą w takich aukcjach, bo są dla nas za drogie. Trzeba mieć co najmniej 50 tys. dolarów, by wziąć w tym udział. Uczestnicy to najczęściej jubilerzy z Holandii (Amsterdam) i Belgii (Antwerpia), Izraela i USA – tłumaczy Janusz Kowalski, jubiler z 45-letnim stażem, cechmistrz cechu złotników i jubilerów Krakowa i szef komisji jubilerskiej w Związku Rzemiosła Polskiego. Jest jednym z największych znawców diamentów i brylantów w Polsce.

Diamentami handluje się w łutach. To średniowieczna jednostka wagi stosowana przez kupców i mincerzy do oceny drogich kamieni i monet. W różnych krajach łut ważył od 12 do 50 gr. W Rosji jeden łut to ok. 13 gr. Na ostatniej aukcji 17 września Alrosa wystawiła 148 łutów diamentów, czyli 482 kamienie – 7700 karatów. Przez miesiąc do rozpoczęcia aukcji klienci mogli je oglądać wystawione w izbie. Licytacja była udana. Koncern sprzedał 80 proc. z całej puli za kwotę ponad 15 mln dol. Uzyskane w licytacji ceny były średnio o 16 proc. wyższe od startowej. Największy wystawiony diament miał prawie 40 karatów. Poszedł za prawie 674 tys. dolarów.

Duże diamenty po ok. 50 karatów to wielka rzadkość. Alrosa znalazła ich w ciągu pół wieku ponad 300. Największe otrzymały swoje nazwy. Pierwszy nazwany diament z Mirnego to Fiestiwalny z 1959 r. – 40 karatów. W 1966 r. trafił się pierwszy powyżej 100 karatów – Maria.

Obfite w duże znaleziska były lata 70.: Start Pięciolatki (155 karatów), Gwiazda Jakucji (232 karatów), 60 Lat Komsomołu (200 karatów). W roku 1980 został znaleziony największy dotąd rosyjski diament – 342-karatowy XXVI Zjazd KPZR. Polityczne nazwy zmieniły się na bardziej romantyczne po 1990 r. Pierwsza była Wolna Rosja (241 karatów) z 1991 r.

W tym roku wartość światowego rynku diamentów i brylantów wyniesie ok. 14,5 mld dolarów. W listopadzie w Antwerpii najwięksi uczestnicy rynku spotkali się na corocznej konferencji. Były rosyjski kawior i jesiotr, ostrygi i najdroższy szampan. Uczestnicy uzgodnili, że aby nie dopuścić do przewidywanego na przyszły rok spadku cen o 35 proc., trzeba o tyle samo zmniejszyć produkcję. – Brylant pozostanie brylantem tylko wtedy, gdy jego wartość nie będzie podlegać wahaniom nawet w czasie kryzysu. Obraz brylantu jako wiecznej wartości nie może się zdewaluować. Dlatego nie możemy dopuścić do spadku cen – przekonywał szef Alrosy Siergiej Wybornow.

[srodtytul]Uśmiech, proszę![/srodtytul]

W Jakucku Roman Koperski zaszedł do salonu z brylantami i diamentami. – Przed wejściem pięciu atletycznych ochroniarzy w ładnych garniturach. Każdemu wchodzącemu robią zdjęcie aparatem cyfrowym wbudowanym na stałe obok drzwi. W środku wystawne wnętrze i wyłącznie męska obsługa. Kamienie za bardzo grubym, kuloodpornym szkłem, ładnie wyesksponowane, podświetlone tak, że bił od nich blask. Ceny kosmiczne. Jakuci mi potem powiedzieli, że tu drożej niż w Nowym Jorku – opowiada podróżnik.

Czy diamenty rzeczywiście są wieczne? – W każdych czasach, a w czasach kryzysu szczególnie, złoto, platyna, diamenty, stara biżuteria to najlepsza długoterminowa inwestycja. Ich ceny nie idą w dół, dzięki czemu utrzymuje się popyt. Mnie cieszy, że i w Polsce coś się tu zmienia na lepsze. Teraz jest moda na brylanty. 80 proc. dziewcząt wybiera jako pierścionek zaręczynowy białe złoto z brylantem – dodaje szef polskich jubilerów.

Roman Koperski wybrał dla żony pierścionek z samorodkiem złota. Ale nie w diamentowym imperium Alrosy, ale w skromnym sklepie jubilerskim w Magadanie. – Cena była bardzo przystępna, bo tam złota tyle, że menele samorodki po bramach sprzedają – opowiada.

W Mirnym zapamiętał jeszcze coś. Nowy pomnik Stalina. Brązowe popiersie na marmurowym postumencie stanęło w centrum diamentowej stolicy trzy lata temu. Ufundowali je weterani II wojny i ich wdzięczni potomkowie.

Dziesięć lat temu gdański obieżyświat Roman Koperski wszedł do szlifierni diamentów w Jakucku. – To była stara fabryczna hala, wejście zasłaniała kotara. Żadnej ochrony. W środku maszyny sterowane komputerami. Ludzie wkładali diamenty do maszyn, a komputer wybierał najlepszy szlif. Maszyny kupiła firma z Izraela, ona też wysłała ludzi na szkolenie do Antwerpii. I ona odbierała całą produkcję – opowiada podróżnik.

Największe przeżycie czekało go w magazynie wyrobów gotowych. – Za kolejną kotarą stała szafka zamknięta na kłódkę. Cieć wyjął z niej emaliowany, zielony garnek w kwiatki. Taki do gotowania kartoszki. Rozłożył na stole obrus i już myślałem, że chce mnie zupą poczęstować, a on wysypał zawartość garnka – kilkaset oszlifowanych diamentów, jakieś kilka milionów dolarów. Wyróżniał się duży o żółtym odcieniu. Kilka kamieni spadło na podłogę. Cieć je spokojnie pozbierał i wraz z innymi zgarnął do garnka. Byłem w szoku – przyznaje Koperski.

Pozostało 90% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy