Od bardzo dawna spotkanie przywódców najbogatszych państw świata nie odbywało się w tak trudnym okresie. Gospodarki USA, Japonii, Niemiec i reszty strefy euro pogrążyły się w recesji. Nawet dynamika rozwoju Chin w tym roku ma wynieść „tylko" ok. 6 proc.
Mimo to zaskoczeniem były nadspodziewanie konkretne decyzje podjęte na szczycie G20. Zdecydowano m.in. o zasileniu Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W efekcie będzie on już wkrótce dysponował na walkę z kryzysem kwotą 750 mld dol., a nie 250 mld, jak było dotychczas. Gdyby się okazało, że potrzeba jeszcze więcej środków, to od teraz fundusz ma prawo do pożyczania na światowych rynkach.
Na szczycie uzgodniono też, że niezbędne jest wyasygnowanie 250 mld dol. na wsparcie światowego handlu. Uczestnicy konferencji zobowiązali się także do zwalczania praktyk protekcjonistycznych.
Mniejsze okazały się też różnice w sprawach, które do tej pory dzieliły przywódców G20. Nie było starcia między wolnorynkowcami – prezydentem USA Barackiem Obamą i premierem Wielkiej Brytanii Gordonem Brownem – a zwolennikami większej interwencji państwa – kanclerz Niemiec Angelą Merkel i prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym.
Finansiści bardzo dobrze przyjęli ustalenia konferencji. Stąd wczorajsze ożywienie na światowych giełdach i wzrost cen ropy.