[b]Rz: Dziesięć lat temu za 1,3 miliona zł (cena wyw. 1,2 mln zł) sprzedano na aukcji w Warszawie sztandarowy obraz Aleksandra Gierymskiego „W alei lipowej”, pochodzący z legendarnej kolekcji Ignacego Korwin-Milewskiego. Często słyszymy, że sztuka to superinwestycja. Czy dziś można by to dzieło sprzedać z zyskiem?[/b]
[b]Wojciech Niewiarowski:[/b] Wydaje mi się, że tak... Nie jestem tego pewien z zasadniczego powodu – ponieważ rynek w Polsce jest w tej chwili inny. Chociażby dlatego, że brakuje jest teraz inwestorów instytucjonalnych. Dziesięć lat temu, na rynku sztuki kupowały banki i towarzystwa ubezpieczeniowe. Na przykład w Krakowie Bank Przemysłowo-Handlowy kupował krakowiana, BRE tworzył kolekcję malarstwa z przełomu XIX i XX wieku. Warta kupowała w jednym z warszawskich domów aukcyjnych prawie na każdej aukcji. Nie mamy ścisłych danych, żeby ocenić, jak duży był wtedy udział inwestorów instytucjonalnych w rynku sztuki. Przypuszczam, że na poziomie ok. 50 – 60 proc. Teraz zabrakło instytucji. Dlatego nie jestem pewien, czy sprzedaż tego obrazu Gierymskiego przyniosłaby właścicielowi zysk.
Znam prywatne osoby, które przed laty na inwestycje kupowały wybitne dzieła w cenie powyżej miliona złotych. Liczyły na to, że w krótkim czasie z zyskiem odsprzedadzą je właśnie inwestorom instytucjonalnym. Niestety, ci wycofali się z rynku.
[b]Dlaczego się wycofali?[/b]
Nie wiem. Może dlatego, że kiedyś w większym stopniu w ich zarządach byli polscy menedżerowie?