Faktycznie wskazują na to statystyki i badania. Na taką sytuację wpływa wiele czynników. Między innymi zjawisko „spillover effect" – efekt uboczny, rozlewanie się przestrzeni prywatnej, rodzinnej na sferę pracy, na przestrzeń publiczną. Powoduje to, że zawodowa rola kobiety jest postrzegana podobnie jak jej domowa rola – rola żony, matki, przyjaciółki, opiekunki. Jest to tak głęboko zakorzenione społecznie, że gdy w pracy pada prośba o przyniesienie herbaty i na podorędziu jest dwoje stażystów, dziewczyna i chłopak, w 90 procentach przypadków po napój wyśle się stażystkę. Albo gdy w pracy trzeba zorganizować spotkanie, przyjęcie, zatroszczyć się o gości – zadania te przypadają kobiecie. Mężczyznom zaś dostają się te zadania, które wymagają odwagi, odpowiedzialności za sukces. Gdy kobieta rwie się do takich zadań, musi udowadniać, że podoła.
Może więc w biznesie, tak jak chociażby w administracji unijnej, należałoby wprowadzić zasadę „sex balance", czyli parytety?
Czemu nie? Skoro postuluje się to w polityce, to czemu nie w korporacjach, w zarządach, na stanowiskach kierowniczych? Argumenty za tym są takie same. Na podstawie własnych obserwacji widzę, że środowisko naukowe zaczyna się do tego przychylać. Niedawno otrzymałam e-mail z Uniwersytetu w Bazylei, gdzie właśnie ogłasza się konkurs na stanowisko profesora z dziedziny psychologii społecznej. Podkreśla się w nim, że uczelnia w Bazylei zwraca baczną uwagę na równoważną liczbę kobiet i mężczyzn na wyższych uczelniach, więc kobiety są w tym przypadku szczególnie zachęcane do aplikowania.
Pisała pani w książce „Kobiecość, męskość. Popularne opinie a badania naukowe", że kobiety na ogół używają języka, który nie jest językiem władzy.
Ponieważ panie wykazują skłonność do osłabiania siły swojej wypowiedzi chociażby poprzez częste używanie trybu przypuszczającego typu „powiedziałabym, że", „proponowałabym, aby" itd. Zdania twierdzące niepotrzebnie kończą pytaniem: prawda? albo: czyż nie?. Uwielbiają też wyrażenia modalne i nadużywają ich, wtrącając często słówka takie, jak: trochę, właściwie, najprawdopodobniej, być może. Wydaje im się, że to jest język grzeczny, że są dobrze wychowane, skromne. Ale przecież „prawie czyni wielką różnicę". W biznesie język taki, pełen wątpliwości i pytań, sugeruje brak kompetencji i brak pewności siebie. Bo język władzy sugeruje swoje żądania i życzenia wprost. To tylko kobiety oczekują, że rozmówca sam je odgadnie. Poza tym pomniejszają własną wartość poprzez niepotrzebne przepraszanie, żarty na swój temat, tłumaczenie się. Także częściej, niż np. mężczyźni, milczą, częściej stawiają pytania i sygnalizują gotowość słuchania, zwracając uwagę na uczucia rozmówcy. Tymczasem osoby władcze lub rywalizujące czy dążące do dominacji skupiają się na reprezentowaniu w rozmowie głównie własnej osoby, przerywają innym, odpowiadają na pytania, które nie były do nich adresowane. Zaczynają mówić, gdy druga osoba nie zakończyła swojej wypowiedzi. Formułują swoje zdanie kategorycznie i zdecydowanie. Mówią przy tym dobitnie, głośno, patrząc w oczy słuchającego. Spuszczają zaś wzrok, gdy mają słuchać.