Jak pisaliśmy w mijającym tygodniu Pisz poległ na projekcie w ramach POIG 8.3. Miała być referencyjna usługa dla wykluczonych cyfrowo plus 180 km sieci optycznej, a skończyło się niczym. Co najwyżej zamieszaniem na lokalnym rynku ISP.
Sceptycy, od lat krytykujący wkręcanie samorządów w działalność telekomunikacyjną znowu zaczną drwić z entuzjastów, zachłystujących się, jaka to szansa przed Polską. Ja ani drwię, ani się zachłystuję. Jestem i sceptykiem, i entuzjastą.
Schizofrenia? Poniekąd. Nadal uważam, że unijne pieniądze należy brać i wykorzystać jak najlepiej, bo komercyjnego finansowania w takiej wysokości nie będzie. A że nie każdemu to się uda - tu też się nie łudzę. Bez ryzyka nie ma jednak efektów, i trudno byłoby liczyć, że zupełnie nikomu nie powinie się noga.
Pół biedy, kiedy - jak w Piszu - projekt zostaje skasowany. Wyborcy kiedyś to zapomną burmistrzowi, a lokalni operatorzy jakoś sobie poradzą. Gorzej, jeżeli ten, czy ów samorząd popłynie na dużym projekcie, którego nie uda się zrealizować, albo który Unia uzna za niezgodny z zasadami i zażąda zwrotu dotacji. Wielkiej tragedii może nie będzie. To byłby polityczny problem, więc prawdopodobnie politycy rozwiążą go politycznymi sposobami. Na koszt podatnika ma się rozumieć. Koniec końców okaże się, że polskie samorządy budują najdroższy kilometr światłowodu na świecie.
Dlatego jakoś najspokojniejszy jestem o projekty w Wielkopolsce, na którym rękę trzyma Inea, czy w lubuskiem i pomorskiem, w które zaangażowana jest Telekomunikacja Polska. Operatorzy będą starannie liczyli zaangażowane pieniądze, bo oni na odsiecz polityków nie za bardzo mogą liczyć.