Nowe technologie w szybkim tempie zmieniają rynek usług finansowych. Ludzie, zwłaszcza młodzi, cenią przede wszystkim szybkość i łatwy dostęp. Wszystkie sprawy chcą załatwiać online. Chętnie korzystają z mediów społecznościowych.
Perspektywa, że rachunek, pożyczka czy transfer pieniędzy będą możliwe po złożeniu wizyty w placówce i wypełnieniu papierowego formularza, jest już dzisiaj nie do przyjęcia. Wiedzą to wszystkie instytucje i dostosowują swoje oferty do nowych wymagań klientów, przenosząc obsługę do sieci.
Serwis jest pośrednikiem
Pojawiają się też nowe pomysły na zaspokajanie potrzeb finansowych. Na przykład zamiast zgłosić się po pożyczkę do banku czy firmy pożyczkowej, można spróbować pozyskać finansowanie na platformie oferującej pożyczki społecznościowe (ang. social lending – pożyczki prywatne, społeczne). Z grubsza polega to na tym, że umowa o pożyczkę jest zawierana między dwiema osobami najczęściej za pośrednictwem wyspecjalizowanych serwisów internetowych. Te ostatnie nie są stroną umowy. Zarabiają na prowizjach od zakończonych sukcesem transakcji.
Niekwestionowaną zaletą takich pożyczek jest ich dostępność. Klient nie podlega rygorystycznej ocenie stosowanej np. przez banki. Może negocjować oprocentowanie i kwotę pożyczki. Z punktu widzenia osoby udzielającej finansowania pożyczki społecznościowe są jednak ryzykowne. Platformy weryfikują dane swoich użytkowników, a pożyczki są udzielane na podstawie umów cywilnoprawnych, ale takie zabezpieczenia nie zawsze są wystarczające.
To nie alternatywa
Dr Łukasz Gębski z Katedry Rynków Kapitałowych SGH uważa, że biorąc pod uwagę wielkość rynku, pożyczki społecznościowe w najbliższych latach nie staną się realną alternatywą dla pożyczek bankowych czy udzielanych przez firmy pożyczkowe. Będzie to margines rynku. Obecnie wartość bankowych kredytów gotówkowych to ok. 150 mld zł, pożyczek pozabankowych – ok. 6–7 mld zł, natomiast pożyczek społecznościowych – kilka milionów złotych. Te proporcje raczej się nie zmienią, przynajmniej w bliskiej perspektywie.