Sprzedaż polis sprzętu elektronicznego ma potencjał. Do 2020 r. wartość rynku elektroniki domowej ma wzrosnąć do 202 mln zł ze 185 mln zł w 2016 r. – wynika z raportu KPMG. To szansa dla ubezpieczycieli.
Razem z tabletem, smartfonem czy laptopem można kupić polisę. Ubezpieczenie kosztuje ok. 20–30 proc. wartości przedmiotu i według wielu sprzedawców zapewnia ochronę na wypadek każdej sytuacji, np. zniszczenia sprzętu. Po szkodzie natomiast bywa różnie, często nie tak, jak klient oczekuje. Często zdarza się, że towarzystwa nie wypłacają odszkodowań. Zniszczenie komputera przez tzw. przyczynę zewnętrzną, zrzucenie tabletu przez kota, upuszczenie przez dziecko aparatu fotograficznego do wody to typowe przypadki, kiedy klienci dowiadywali się, że polisa im nie pomoże.
Wysokie prowizje sprzedawców
Przypomina to problemy zbliżone do tych, które niegdyś klienci mieli z tzw. polisolokatami. – Konstrukcja produktu i sposób sprzedaży przypomina patologie obserwowane w bancassurance –uważa Aleksandra Wiktorow, rzecznik finansowy rozpatrujący skargi na instytucje finansowe. – Sprzedawca jest pośrednikiem, namawia na ubezpieczenie, z którego niewiele można uzyskać, gdyż prowizje sklepu są wysokie, około 70 proc., a na zapewnienie ochrony zostaje bardzo mało – dodaje Wiktorow.
Co do zasady dystrybucja polis podlega nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego i mogą ją prowadzić tylko podmioty, które uzyskały zezwolenia. Od tej reguły są wyjątki i mieści się w nich właśnie sprzedaż ubezpieczeń sprzętu elektronicznego, zatem w razie nieprawidłowości nadzór ma związane ręce. Sprzedaż ubezpieczeń sprzętu elektronicznego przez sieci handlowe lub operatorów telefonów komórkowych nie jest wszak nadzorowana przez KNF.
Nieprawidłowości dostrzegł rzecznik finansowy, który w listopadzie 2016 r. opublikował obszerny raport dotyczący sprzedaży ubezpieczenia sprzętu elektronicznego.