W ciągu kończącego się roku na giełdy rynków wschodzących napłynęło ponad 75 mld dolarów – wynika z danych firmy EPFR, monitorującej napływy do funduszy dedykowanych rynkom emerging markets. Nowe pieniądze, które ich klienci zainwestowali, wywołały wzrost indeksu MSCI Emerging Markets o 67 proc. w tym roku. Najwięcej środków popłynęło na azjatyckie giełdy ( z wyłączeniem Japonii) i latynoamerykańskie. Największe kwoty zainwestowano zaś w akcje firm z rynków surowcowych.
Dzięki temu indeks rosyjskiej giełdy RTS wzrósł od początku roku o ponad 100 proc., a giełdy w Brazylii czy Chinach zyskały ponad 70 proc. Na tym tle 30-proc. zwyżka warszawskiej giełdy wygląda nieco mizernie. Większość zachodnich banków inwestycyjnych prognozuje, że również przyszły rok będzie należał do giełd z rynków wschodzących. Jednak wielu obserwatorów niepokoją fundamenty dalszego wzrostu gospodarek tej grupy państw.
Zdaniem Dong Tao, ekonomisty Credit Suisse, skala zwyżki giełd nie idzie w parze z rosnącą gospodarką. Według niego dobre zachowanie indeksów ma wyłącznie związek ze spekulacjami walutowymi. Tzw. carry trade (dzięki nisko oprocentowanym pożyczkom w dolarach lub jenach inwestorzy kupują ryzykowne aktywa na rynkach wschodzących) to dziś transakcje warte 1,4 – 2 bln dolarów rocznie. Jego zdaniem jeśli skończy się ten pomysł na zarabianie pieniędzy, załamanie na rynkach walutowych, surowcowych i akcyjnych musi nastąpić.
Zarządzający nie myślą na razie o zagrożeniach. Na razie dominuje opinia, że dwucyfrowe zyski z inwestycji w fundusze akcyjne w 2009 roku przyciągną nowych graczy w pierwszych miesiącach 2010 roku.
[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora