Ostatnie tygodnie przyniosły skokowy wzrost cen ropy naftowej do rekordowych poziomów – ponad 110 dol. za baryłkę ropy Brent. Nasiliła się też medialna licytacja, o ile ceny mogą jeszcze wzrosnąć i czy dojdą do 200 dolarów za baryłkę. Choć prognozowanie cen surowców, podobnie jak kursów walutowych, to mission impossible, warto zapytać, czy wzrost cen ropy jest faktyczne tylko wynikiem niedopasowania podaży do nadmiernego popytu. Czy też w warunkach bardzo luźnej polityki pieniężnej w USA i – przez powiązania kursowe – na większości rynków wschodzących rodzi się kolejna bańka spekulacyjna, dla której próbuje się znaleźć fundamentalne uzasadnienie.

Wiele wskazuje, że ostatni wzrost cen to efekt m.in. osłabienia dolara, spekulacji inwestorów finansowych oraz wybierania surowców jako aktywów zabezpieczających przed wysoką inflacją przy historycznie niskich stopach procentowych. Ale analizując relacje realnego popytu i podaży na surowiec, można przedstawić mocne argumenty za tym, że cena ropy naftowej powinna ostatecznie spaść.

Spowolnienie gospodarcze w USA, a w ślad za nim reszty świata, powinno przynieść osłabienie popytu na ropę, a dzięki inwestycjom zdolności jej produkcji będą rosnąć. Także jej zapasy, choć sezonowo spadły, są na poziomie wyższym niż średnie z ostatnich pięciu lat. I choć należy się spodziewać, że jeśli popyt osłabnie, OPEC będzie skłonna ograniczyć produkcję, to jednak przy rozbudzonych oczekiwaniach jej członków odnośnie do przychodów ze sprzedaży surowca utrzymanie przez nie dyscypliny przestrzegania kwot wydobycia może być trudniejsze niż dotychczas, sprzyjając wyższej podaży. Mimo że w krótkim okresie nie można wykluczyć dalszego wzrostu cen nawet powyżej 120 dolarów, szczególnie jeśli dolar będzie dalej tracił, to w drugiej połowie roku światowe spowolnienie w połączeniu z mocniejszym dolarem powinny ponownie ściągnąć ceny ropy naftowej poniżej 100 dolarów za baryłkę.

Z fundamentalnego punktu widzenia dla kontynuacji obecnego trendu wzrostowego kluczowe mogą pozostać rynki wschodzące i ich polityka gospodarcza. Paradoksalnie, im dłużej ich gospodarki pozostaną relatywnie mocne, stwarzając nadzieję spekulantom finansowym na podtrzymanie silnego popytu na surowiec w warunkach luźnej polityki pieniężnej tych krajów naśladującej politykę Fedu, tym dłużej narastał będzie problem dalszego pompowania bańki na rynku ropy, doprowadzając w ostateczności do gwałtowniejszego wyhamowania gospodarki USA i bardziej raptownego spadku cen ropy naftowej.

Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP