Społeczne rewolucje w krajach północnej Afryki zatrzęsły rynkiem turystycznym. Straciły zarówno gospodarki krajów żyjących z turystów – Tunezji czy Egiptu, jak i biura podróży. Dla polskich touroperatorów wysyłanie turystów do tych państw to często podstawowe źródło przychodów. – Sytuacja branży turystycznej zrobiła się trudna – podkreślali uczestnicy debaty poświęconej skutkom niedawnych wydarzeń dla rynku wycieczek, która odbyła się w redakcji „Rz".
– Protesty wpływają na wizerunek całego kraju. Choć zamieszki miały charakter lokalny, powstało wrażenie, że ogarniały cały kraj – mówi prezes Polskiej Izby Turystyki Jan Korsak. Podkreśla, że zarówno w Tunezji, jak i Egipcie miejsca odwiedzane przez turystów pozostawały bezpieczne. Nie było przypadku, by ktokolwiek został poszkodowany. Jednak komunikaty Ministerstwa Spraw Zagranicznych odradzające wyjazdy sprawiły, że biura podróży musiały ograniczyć aktywność. – Choć żaden z turystów nie ucierpiał, mocno ucierpiała cała branża – dodaje Korsak.
Zamieszanie na rynku
Ograniczenia wyjazdów dotknęły tysięcy osób mających wykupione wycieczki. Często były to rodziny z dziećmi, które z dnia na dzień musiały decydować: zmieniać kierunek, zostać w domu czy zamiast za granicę, jechać w Polskę. – Na rynku powstało gigantyczne zamieszanie. Pojawiły się nieplanowane koszty – wspomina prezes TraveliGo.pl Bartosz Roch Nowik.
– To były szalone dni. Każdy z operatorów stosował odrębne warunki: jedne biura zwracały pieniądze, inne proponowały zastępcze kierunki, jeszcze inne nie zmieniały nic lub dodawały jakieś bonusy – relacjonuje właściciel Biura Podróży Travel Samarytanka Jacek Jędrzejczyk.
W rezultacie sprzedaż branży znacząco spadła. Zwłaszcza tych touroperatorów, którzy nastawieni byli na kraje północnej Afryki. Według prezesa Exim