Niestety, środki masowego przekazu zajęte egzegezą słów dyrektora Radia Maryja, odgadywaniem treści rządowego raportu oraz białej księgi PiS w sprawie katastrofy w Smoleńsku, a także wieloma innymi ważnymi dla kraju problemami, nie są zainteresowane podejmowaniem nudnych kwestii programowych, zwłaszcza ekonomicznych. Polska jest dzisiaj chyba wyjątkiem na politycznej mapie świata dręczonego niezwykle groźnymi problemami gospodarczymi i poszukującego dróg wyjścia. Szkoda, bo naprawdę jest o czym dyskutować. Nie łudźmy się – Polska nie ma patentu na unikanie kryzysu. Dzięki szczególnie korzystnemu układowi czynników wewnętrznych i zewnętrznych udało nam się wprawdzie stosunkowo dobrze przejść pierwszą, najbardziej gwałtowną jego fazę, nie gwarantuje to jednak, że również w przyszłości kraj będzie równie odporny na takie zjawiska. Wręcz przeciwnie, jeżeli nie zostaną podjęte odpowiednie kroki, głownie w sferze sektora finansów publicznych, to nie tylko złoty może nadal tracić na wartości, ale należy liczyć się z niebezpieczeństwem kryzysu podobnego do greckiego. Nasze miejsce w kolejce krajów, które mogą podążać greckim szlakiem nie jest odległe od czołówki. Irlandia, Portugalia, Hiszpania, może Włochy na razie nas wyprzedzają. Obserwując działania rządu powołanego przez partię, która ma duże szanse wygrania wyborów, nie możemy niestety czuć się bezpiecznie – istnieje niebezpieczeństwo, że będziemy się przesuwać w kierunku prowadzących.

***

Platforma Obywatelska zdobyła w świadomości społecznej miano najbardziej reformatorskiej, prorynkowo nastawionej partii. Wystarczy tylko przypomnieć, że PO nie poparła niegdyś planu Hausnera nie dlatego, że była przeciwna reformom, ale dlatego, że uważała je za niedostateczne. Można było zatem oczekiwać, że po przejęciu władzy będziemy świadkami spektakularnych wręcz działań usprawniających mechanizmy funkcjonowania gospodarki i społeczeństwa. W krótkiej co prawda historii gospodarki rynkowej w Polsce nie było chyba dotąd takiego rozdźwięku między zapowiedziami oraz opartymi na nich oczekiwaniami a rzeczywistością. W upływającej kadencji Sejmu rządząca partia nie przedstawiła, praktycznie rzecz biorąc, żadnej propozycji reformatorskiej, która pozwalałaby mieć nadzieję, że zejdziemy z niebezpiecznej  ścieżki, która może nas prowadzić w kierunku głębszych perturbacji gospodarczych. Wręcz przeciwnie – te działania, które zostały podjęte i które mają istotne znaczenie systemowe, odsuwały wprawdzie niebezpieczeństwo wystąpienia kryzysu, jednakże w dłuższej perspektywie muszą być traktowane jako niekorzystne ekonomicznie i wizerunkowo. „Reforma" reformy systemu emerytalnego jest tu sztandarowym wręcz przykładem.

***

Brak działań mających na celu usunięcie zjawisk i procesów, które mogą prowadzić do wystąpienia kryzysu, może być po części usprawiedliwiony sytuacją, w jakiej znalazła się gospodarka polska w następstwie światowego kryzysu. Niepokojący jest natomiast brak jakiejkolwiek wizji potrzebnych zmian oraz pasywna postawa ministrów desygnowanych przez PO. Przecież koncepcja najważniejszej zmiany systemowej wprowadzonej w tej kadencji, dotycząca systemu emerytalnego, nie powstała w zaciszach gabinetów urzędników desygnowanych przez PO, ale została przedstawiona przez minister Jolantę Fedak, przy – co warto przypomnieć – głośnym początkowo sprzeciwie ministrów: Rostowskiego i Boniego, jak też i samego premiera.  Jakaż musi być siła perswazji pani minister Fedak, skoro nie tylko udało jej się przekonać sceptycznych kolegów z rządu do wprowadzenia proponowanych zmian, ale spowodowała taką metamorfozę ministra finansów, który uznał OFE za raka toczącego polską gospodarkę, a inwestowanie środków funduszy w obligacje skarbowe ze przejaw ekonomicznego absurdu, co w ustach ministra finansów brzmi co najmniej kontrowersyjnie. Podejmowane dziś działania, a także plany na przyszłość, wskazują na niebezpieczeństwo dalszych niekorzystnych zmian w  sektorze finansowym. Jak wiadomo, po raz kolejny rząd sięga po pieniądze z Funduszu  Rezerwy Demograficznej. Po przejęciu w ub.r. 7,5 mld zł w tym roku zamierza wykorzystać ok. 4,5 mld zł. Wprawdzie, formalnie rzecz biorąc, rząd mógł wykorzystać te środki po 2009 r., ale przecież z założenia FRD miał być użyty w celu przeciwdziałania niekorzystnym skutkom zmian demograficznych. Czyżby zatem zdaniem rządu dzisiejsza sytuacja demograficzna była najgorsza z możliwych? A od przyszłego roku miała się zmienić radykalnie na korzyść? Chyba nie, gdyż minister Jolanta Fedak zapowiada, że i w przyszłym roku rząd sięgnie po środki z FRD.

***

Zważywszy na sprawczą moc słów minister Fedak, chciałbym zwrócić uwagę na kolejną, zgłoszoną przez nią kilka tygodni temu propozycję, aby na dziesięć lat przed przejściem na emeryturę środki zgromadzone w funduszach emerytalnych były przekazywane do ZUS, który miałby nimi gospodarować, tzn. zapewne przeznaczać na bieżące wypłaty emerytur. Jeżeli ten pomysł, zapewne odłożony na czas po wyborach, zostanie wprowadzony w życie, to następnym logicznym krokiem może być tylko całkowita likwidacja OFE. Przecież utrzymywanie instytucji niemających istotnego znaczenia w systemie emerytalnym byłoby absurdem. Myślę, że koledzy pani minister Fedak z rządu, jeżeli po wyborach zasiądą w swoich gabinetach, przychylą się do tej jakże kuszącej  propozycji. Przecież przejęcie środków zgromadzonych w funduszach pozwoliłoby zasilić budżet kwotą około 200 mld zł. Przy takiej perspektywie rządzenie w następnej kadencji jawi się wprost jak idylla. Pieniądze te pozwoliłyby uniknąć przekroczenia konstytucyjnych granic długu, zmniejszyć deficyt budżetowy, finansować budowę dróg i autostrad, a nawet nowych stadionów. Premier Tusk mógłby w tych warunkach więcej czasu poświęcić na grę w piłkę nożną, a minister Rostowski więcej spędzać go w Wielkiej Brytanii. Dodatkową korzyścią byłoby nie tylko ograniczenie pensji prezesów funduszy emerytalnych, ale wręcz wysłanie ich na „zieloną trawkę", co ucieszyłoby kilku ważnych publicystów. Czy jednak byłoby to korzystne dla Polski? Obawiam się, że nie.

Autor jest profesorm Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i Wyższej Szkoły Ekonomii i Informatyki w Krakowie, był członkiem Rady Polityki Pieniężnej