Trump w kampanii wyborczej wielokrotnie oskarżał Chiny o protekcjonizm walutowy. Mają one sztucznie zaniżać kurs juana, by zyskiwać nieuczciwą przewagę eksportową, która prowadziła do powiększania się amerykańskiego deficytu w handlu z Chinami oraz likwidowania fabryk w USA. Obietnica ta nie została na razie spełniona, a zarówno władze w Pekinie, jak i w Waszyngtonie ostrożnie podchodziły do wzajemnych relacji. Departament Skarbu nie palił się szczególnie do oficjalnego napiętnowania Chin za manipulowanie kursem juana, Chiny sugerowały zaś, że mogą się dogadać z USA.
Oficjalnie napiętnowanie Chin za manipulowanie juanem może nie być obecnie możliwe ze względów technicznych (Chiny nie mają wystarczająco dużej nadwyżki na rachunku obrotów bieżących w stosunku do swojego PKB), ale administracja Trumpa przygotowuje plan B, na wypadek gdyby zaszła potrzeba uderzenia w Pekin. Według CNBC w tworzenie planu zaangażowani są eksperci z Departamentu Skarbu, Departamentu Handlu, Biura Amerykańskiego Przedstawiciela Handlowego, Narodowej Rady Ekonomicznej i Narodowej Rady Handlu. Jednym z narzędzi, których wykorzystanie rozważają, jest ustawa Trade Enforcement and Trade Facilitation Act. Została ona uchwalona przez Kongres pod koniec rządów administracji Obamy i miała zrównoważyć ewentualne złe skutki powstania transpacyficznej strefy wolnego handlu (TPP). Umożliwia ona podejmowanie działań uderzających w firmy z państw, które stosują protekcjonizm walutowy i uzyskały w ten sposób duże nadwyżki handlowe. Na mocy tego aktu prawnego prezydent może blokować przyznawanie kontraktów rządowych dla spółek z tych krajów i obcinać dofinansowanie dla amerykańskich spółek inwestujących w państwach stosujących protekcjonizm walutowy.
Analitycy ostrzegają przed sięganiem po takie środki. – Chiny mogą odegrać się w sposób jawny lub ukryty, np. ograniczając amerykańskim firmom dostęp do swojego rynku lub zakłócając łańcuch dostaw do amerykańskich spółek – uważa Eswar Prasad, profesor handlu na Cornell University.