W Szczecinie było gorąco od samego rana. – Jeszcze we wtorek rozmawiałem z przedstawicielami Mostostalu Chojnice (członek konsorcjum starającego się o zakup stoczni – red.), którzy byli zadowoleni z rozmów w Brukseli. Oni byli pewni, że program został przyjęty! A to, co wieczorem powiedział minister Grad, to była dla nas bomba – mówi „Rz” zdenerwowany Roman Pniewski, szef komitetu protestacyjnego w stoczni.
Na południe załoga zaplanowała wiec przed stocznią, ale nastroje studził przez radiowęzeł prezes Andrzej Trzeciakowski. W efekcie wiec się nie odbył. – Na dzień dzisiejszy nie występuje żadna przesłanka, która miałaby spowodować przygotowanie przez zarząd wniosku o upadłość – przemawiał do załogi prezes. – Chciałbym uniknąć sytuacji, w której w sposób niekontrolowany i bez podstaw zaczynamy zachowywać się, jakbyśmy rzeczywiście już upadli.
Chwilę później w sprawie stoczni spotkali się samorządowcy: prezydent Szczecina Piotr Krzystek i wojewoda Marcin Zydorowicz. Zdaniem wojewody zapowiedź upadłości może, paradoksalnie, pomóc stoczni renegocjować niekorzystne kontrakty. Obecnie armatorzy nie chcą słyszeć o podniesieniu ceny statków. – W tej sytuacji mogą być bardziej elastyczni. Ta wiadomość może ich zmotywować – mówił wojewoda.
Samorządowcy zapewnili, że będą pomagać stoczni i stoczniowcom, szczególnie w razie tzw. planów awaryjnych, czyli upadłości. – W każdym wariancie stocznia byłaby odchudzona i jesteśmy na to przygotowani – mówi „Rz” prezydent Szczecina Piotr Krzystek.
Dzisiaj do Warszawy do ministra Aleksandra Grada jedzie delegacja ze Szczecina. – Chcemy poznać program restrukturyzacji. Gdzie jest błąd? Czy to rząd go popełnił? Od spotkania zależy, co zrobimy dalej – mówi o ewentualnych protestach Pniewski.