To już drugie podejście konsorcjum Nord Stream, które chce do 2011 r. wybudować rurociąg łączący Rosję i Niemcy, do uzyskania w Szwecji niezbędnych pozwoleń na prowadzenie prac w jej strefie morskiej. Bez nich budowa jest niemożliwa.

Poprzednie wnioski, jakie trafiły do władz szwedzkich, zostały odrzucone w lutym br., gdyż uznały za niewystarczające wyjaśnienia inwestora dotyczące oddziaływania inwestycji na środowisko Bałtyku. Na początku października spółka Nord Stream dostarczyła Szwedom materiały uzupełniające wcześniejsze dokumenty, ale wątpliwości wyraziło dziewięć z 12 instytucji, które je oceniały.

Wśród nich jest Państwowy Urząd Ochrony Środowiska Naturalnego, według którego konsorcjum za nisko oceniło ilość niebezpiecznych związków (trucizn i metali ciężkich), jakie zostaną uwolnione do morza podczas budowy na skutek naruszenia osadów dennych. Szwedzki Instytut Meteorologiczno-Hydrologiczny nie otrzymał odpowiedzi na pytanie, w jakim stopniu budowa wpłynie na naturalny system prądów morskich. Natomiast według Urzędu Rybołówstwa nadal brakuje analizy oddziaływania podwodnych prac na pogłowie ryb. Z kolei instytucje związane z obronnością chcą otrzymać wyczerpujące informacje, gdzie zostały znalezione miny morskie będące pozostałościami wojen. Urząd Konserwatorski wreszcie chce wiedzieć, czy budowa niesie zagrożenia dla zabytkowych wraków leżących na dnie i w jaki sposób będą one zabezpieczane przed zniszczeniem.

Dopóki spółka Nord Stream nie wyjaśni wszystkich wątpliwości, Szwecja nie wyda zgody na budowę gazociągu. Rurociąg bałtycki, od kiedy tylko pojawiły się oficjalne plany budowy, wzbudza wiele kontrowersji. Wątpliwości mają nie tylko Szwecja, ale też Finlandia i pozostałe kraje nadbałtyckie. Uwagi do projektu zgłaszała także Polska, ale konsorcjum inwestorów zmieniło trasę, oddalając jej przebieg od polskiej strefy brzegowej, by uniknąć kłopotliwych procedur. Zastrzeżenia do budowy na tak dużą skalę na Bałtyku zgłaszał również Parlament Europejski.