Lobbing największych firm telekomunikacyjnych przyniósł efekt. Nellie Kroes, unijna komisarz ds. agendy cyfrowej, nie zdecydowała się na zobowiązanie do zniesienia opłat za roaming, czyli dodatkowych kosztów pobieranych za łączność w telefonii komórkowej w ruchu międzynarodowym. Choć przyznaje, że ich istnienie jest absurdem.
– Roaming jest sztuczny, nie na czasie, nie do obrony. Komunikat w telefonie o opłatach za roaming jest jedynym przypomnieniem, że przekraczamy nieistniejące już przecież w UE granice – powiedziała Nellie Kroes na spotkaniu z dziennikarzami w Brukseli. Ale postanowiła użyć metod perswazji i zachęt rynkowych, zamiast stosowanych do tej pory instrumentów prawnego przymusu.
Tylko dla połączeń przychodzących zostanie wprowadzony zakaz stosowania roamingu. W propozycji nowej legislacji dla rynku telekomunikacyjnego, którą Komisja Europejska miała przyjąć we wtorek wieczorem, nie ma natomiast maksymalnych limitów na roaming dla połączeń wychodzących i przesyłu danych. Choć we wcześniejszej roboczej wersji, którą opisywały media, pojawił się limit 3 centów za minutę rozmowy w połączeniach międzynarodowych od czerwca 2014 roku (od czerwca 2013 obowiązuje 10 centów) oraz 1,5 centa za przesył danych w hurcie (obecnie 15 centów).
Jak zatem Kroes chce zachęcić telekomy do obniżek? Chce im ułatwić oferowanie planów paneuropejskich. Czyli pakiety, którymi dziś firmy kuszą klientów krajowych, dając im w cenie abonamentu określona liczbę darmowych rozmów, esemesów czy przesyłu danych, miałyby stać się ofertą ważną w całej UE. Teoretycznie więc roaming mógłby zniknąć, bo klient mógłby kupić abonament w innym kraju UE, nawet jeśli używałby go głównie w swoim kraju. KE chce ułatwić telekomom działanie na innych rynkach poprzez tzw. unijny paszport. Czyli prawo do oferowania usług w jednym kraju, automatycznie dawałoby firmie prawo do działania w całej UE, bez konieczności wypełniania dodatkowych formalności.
Jak to zadziała, okaże się w przyszłości. Państwa członkowskie z bólem rozstają się ze swymi uprawnieniami nadzorczymi i kontrolnymi. Sama Kroes zdaje sobie sprawę, jak trudne to przedsięwzięcie, szczególnie w czasie kryzysu, gdy np. z przychodów ze sprzedaży częstotliwości można podreperować dziurawe krajowe budżety. Dlatego holenderska komisarz i w tej sprawie zrobiła tylko pół kroku. Jej zdaniem jest to podejście realistyczne, dzięki któremu uniknie wojny z rządami. Kroes nie zdecydowała się więc na powołanie europejskiego urzędu nadzoru i regulacji, który zarządzałby jednolitym rynkiem telekomunikacyjnym. Nowe przepisy przewidują tylko lepszą współpracę i koordynację urzędów krajowych i to mimo że jej kolega z KE zajmujący się konkurencją – Joaquin Almunia – krytykuje ten pomysł i zaleca stworzenie unijnego urzędu. Podobnie w sprawie rozdziału częstotliwości Kroes nie proponuje żadnych unijnych taryf. Jedynie rekomendacje UE w tej sprawie, które państwa będą mogły przyjąć lub odrzucić.