W środę negocjacje trwały w Pradze do pierwszej nad ranem, w czwartek były kontynuowane cały dzień i w chwili zamykania tego wydania „Rzeczpospolitej" planowany był dalszy ich ciąg w piątek. Po raz pierwszy pojawił się jednak pewien optymizm, bo obie strony zasadniczo zgadzają się co do kształtu ugody. Do ustalenia pozostała tylko kwestia jej egzekwowania.
Czeskie władze uznały, że jeśli wycofają pozew do Trybunału Sprawiedliwości UE o wstrzymania pracy kopalni, zniknie presja na Warszawę, aby wypełniała uzgodnienia. Tym bardziej, że w minionych latach Praga nie była w stanie skłonić polskich władz do podjęcia rozmów o ograniczeniu skutków wydobycia węgla brunatnego dla środowiska. Dlatego Czesi zajęli w tej sprawie pryncypialne stanowisko. Domagali się daleko idących gwarancji.
Jedna z ich propozycji zakłada, że jeśli Polska przez cztery miesiące nie wypełniałaby umowy, musiałaby zapłacić aż 500 mln euro kary. Inna propozycja stanowi, że porozumienie obowiązuje 30 lat (w odniesieniu do części zapisów nawet 40 lat) bez możliwości jego renegocjacji. Polskiej delegacji udało się tu jednak wydrzeć pewne ustępstwa.
Czytaj więcej
Polska podjęła na serio rokowania o ograniczeniu skutków funkcjonowania Turowa dopiero, gdy 20 września Trybunał Sprawiedliwości UE nałożył kary za utrzymywanie pracy kopalni. To przekonało Czechów, że trzeba w umowie utrzymać presję na nasz kraj.
Po wielu godzinach rokowań w środę i czwartek, minister ds. środowiska Michał Kurtyka ogłosił, że dalsze rokowania są bezcelowe.