Związki zawodowe zarzucają Ministerstwu Pracy i rządowi, że chcą zburzyć rynek pracy. Janusz Śniadek, szef „Solidarności”, propozycje nowelizacji kodeksu pracy nazywa „kuriozalnymi”, a Jan Guz, przewodniczący OPZZ, mówi nawet, że to prowokacja.
– Mamy przed sobą konflikt ze związkami, a jeśli nawet uda się nam porozumieć, to potem trzeba będzie przekonać prezydenta – przyznaje Jerzy Bartnik, szef Związku Rzemiosła Polskiego.
Najwięcej wątpliwości budzi różnicowanie obowiązków, jakie mają pracodawcy względem swojej załogi, jeśli zatrudniają do 10 osób lub więcej. Ci mali nie będą musieli na przykład przestrzegać przedemerytalnego okresu ochronnego i będą mogli zwalniać, jeśli zapłacą odszkodowanie.
– Debata na pewno będzie ciężka. Związki będą nam wskazywały, że chcemy rozwiązań krzywdzących ludzi. My spróbujemy tłumaczyć, że jeśli nie zmienimy prawa pracy, to i tak nie będziemy w stanie tworzyć więcej miejsc pracy – dodają przedstawiciele przedsiębiorców. Swoich pomysłów broni Adam Szejnfeld, wiceminister gospodarki. To jego zespół przygotował kontrowersyjne zmiany. – Inna jest sytuacja dużej firmy, a inna mikroprzedsiębiorstwa. Nie możemy hodować bubli prawnych tylko dlatego, że dotyczą prawa pracy – tłumaczy Szejfeld.