Los pasażera kolei nie jest w Polsce łatwy. Konkurencyjne składy samorządowych Przewozów Regionalnych i państwowego PKP InterCity na najpopularniejszych trasach ruszają nieomal o tej samej porze, by podebrać sobie zdezorientowanych podróżnych. A potem najlepiej jeszcze wlepić im karę, że mają bilet nie na ten pociąg, co trzeba, bo obaj przewoźnicy nie uznają wzajemnie swoich biletów.
[wyimek][link=http://blog.rp.pl/romanski/2010/02/26/meandry-konkurencji/]Skomentuj na blogu[/link][/wyimek]
Konkurencja na polskich torach urodziła się od razu kaleka. Przekazując samorządom spółkę PKP Przewozy Regionalne, resort infrastruktury odebrał jej dochodowe pociągi pospieszne i przekazał je państwowemu PKP InterCity. To ostatnie tworzyło wtedy konkurencyjne dla "pośpiechów" połączenia pod nazwą Tanich Linii Kolejowych. Jednak wtedy właścicielem obu firm było państwo.
Teraz sytuacja się odwróciła. Dziś PR zaczęły tworzyć konkurencyjne, tańsze połączenia w miejsce tych, które straciły. I okazało się, że Ministerstwu Infrastruktury jest nie w smak podgryzanie przewoźnika, którego od jakiegoś czasu mozolnie szykuje do prywatyzacji.
Próba ograniczenia ekspansji PR za pomocą skargi PKP InterCity do Urzędu Transportu Kolejowego, że samorządowe pociągi InterRegio uruchomiono niezgodnie z prawem, jest naturalną konsekwencją tego faktu. Oczywiście PKP InterCity i ministerstwo mają swoje uzasadnione racje, ale mają je też Przewozy Regionalne.