Stoczniowa specustawa podzieliła wierzycieli stoczni na cztery kategorie. Środki ze sprzedaży majątku zakładów w Gdyni i Szczecinie w pierwszej kolejności mają pokryć koszty związane z organizacją przetargów. Potem zaspokoić wierzycieli, którzy mają zastawy na majątku stoczni, głównie banki. Na następnym miejscu jest spłata zaległych podatków i innych opłat. A dopiero gdy do tego dojdzie, szanse na odzyskanie swoich pieniędzy ma niemal 300 firm współpracujących ze stoczniami.
To oznacza, że szanse te są nikłe. Nawet jeśli uda się sprzedać aktywa stoczni, trzeba pamiętać, że niedoszły nabywca w poprzednich przetargach, Stichting Particulier Fonds Greenrights, wylicytował je za ok. 380 mln zł. Trudno liczyć, że teraz potencjalni chętni zaoferują dużo więcej.
Z tego wynika, że za całość majątku (wliczając mniejsze jego fragmenty, już sprzedane) da się uzyskać w najlepszym razie 0,5 – 0,6 mld zł. Tymczasem wierzytelności stoczni wynoszą dziś ok. 3 mld zł. Dla kooperantów nie zostanie więc najprawdopodobniej nic – lub w najlepszym wypadku – symboliczne kwoty.
– Mamy nadzieję, że uda się nam odzyskać te środki. Ale patrząc realistycznie, to jest ona bardzo mała – mówi „Rz” Jarosław Lazurko, prezes poznańskich Zakładów H. Cegielski. Stocznia Gdynia jest winna producentowi silników 23 mln zł, a Szczecińska Nowa – 40 mln zł. – Gdyby udało się odzyskać choć część, byłby to poważny zastrzyk gotówki dla firmy, która ma obecnie duże problemy finansowe – mówi Lazurko.
Mniejsi kontrahenci próbują walczyć o swoje. Pięć firm – Spamor, Konmet, B.T.H. Hold i Taran – których roszczenia wobec stoczni to w sumie ok. 0,7 mln zł – informowało już o problemie rzecznika praw obywatelskich. Spamor napisał też list otwarty do premiera, który przesłał mediom. – Domagamy się dla pracowników odszkodowań takich, jakie dostali stoczniowcy. Przy tworzeniu specustawy pominięto ich, choć bez firm takich jak nasze stocznie by nie istniały – mówi „Rz” Wojciech Piotrowicz, prezes Spamoru.