– Mimo trzech dni starań nie byliśmy w stanie zatamować wycieku. Nie wierzymy, że tym sposobem osiągniemy sukces, dlatego podjęliśmy decyzję o przejściu do kolejnej opcji – mówił na sobotniej konferencji prasowej w Luizjanie menedżer BP Doug Suttles. Dodał, że nie sądzi, by udało się choćby zmniejszyć ilość wypływającej ropy. Brytyjski koncern próbował zastosować metodę „top kill”, która zakładała użycie specjalnie przygotowanego mułu do powstrzymania wypływu ropy, a następnie zacementowanie wycieku. BP szacowało szanse na powodzenie tej operacji na 60 – 70 procent. Przeprowadzenie nowej próby ma zająć inżynierom brytyjskiego koncernu od czterech do siedmiu dni. Bob Dudley, dyrektor zarządzający BP zastrzegł jednak w niedzielę, że również ona nie daje „gwarancji sukcesu”.
Codziennie z dna tryska co najmniej 500 tysięcy galonów ropy (początkowo liczbę tę szacowano na 210 tysięcy galonów). Od zatonięcia platformy przed 40 dniami do Zatoki Meksykańskiej wypłynęło zaś co najmniej 20 milionów galonów ropy. Obecny wyciek jest więc największą tego typu katastrofą ekologiczną w historii Stanów Zjednoczonych, znacznie większą niż ta, do której doszło w 1989 roku po zatonięciu tankowca „Exxon Valdez” u wybrzeży Alaski.
To jednak nie koniec złych wiadomości. Zbliża się bowiem sezon huraganów, przez które ropa może zostać zmieciona na wybrzeże. Tymczasem jak podaje CNN, już ponad 26 tysięcy pracowników i właścicieli firm złożyło pozwy w związku z utratą dochodu. BP wypłaciło już 35 milionów dolarów na pokrycie ponad 11 600 roszczeń rybaków, kapitanów turystycznych łodzi czy poławiaczy krewetek. Politycy żądają jednak od koncernu aktywniejszych działań mających ratować środowisko naturalne. Co prawda BP już wydało na walką z plamą ropy prawie miliard dolarów, ale senator Mary Landrieu, demokratka z Luizjany, wezwała w weekend koncern do natychmiastowego zainwestowania kolejnego miliarda dolarów w projekty chroniące moczary, bagna i estuaria.
Amerykańskie media podkreślają, że im bardziej powiększa się plama ropy, tym bardziej tonie reputacja brytyjskiego koncernu. W niemal każdej kwestii związanej z katastrofą, do której doszło po eksplozji na platformie Deepwater Horizon 20 kwietnia, okazywało się bowiem, że BP nie miało racji. Chodzi zarówno o ilość wytryskującej ropy, wpływ na środowisko i sposoby na zatrzymanie wycieku. – Popełniają błąd za błędem. A to sprawia wrażenie, jakby ukrywali różne rzeczy – zauważył demokratyczny senator z Florydy Bill Nelson. – Ci faceci albo nie mają poczucia odpowiedzialności wobec społeczeństwa, albo są neandertalczykami, jeśli chodzi o public relations – dodał.
Według AP zatrzymanie procesu niszczenia reputacji firmy może być więc równie trudne do zrobienia, jak zatkanie wycieku ropy z dna morza. Dowodem na to może być rosnąca liczba zwolenników bojkotu koncernu na Facebooku.