Przede wszystkim budowa wszystkiego od razu grozi nam tym, że wybudujemy za dużo – twierdzi Maciej Bitner. Oczywiście, z perspektywy rozwiniętych krajów Europy Zachodniej sieć autostrad łącząca główne miasta, szybka kolej oraz międzynarodowe lotniska z prawdziwego zdarzenia w pobliżu większych aglomeracji to standard. Nie znaczy to jednak, że w znacznie biedniejszym kraju, jakim ciągle pozostaje Polska, to wszystko jest bardziej potrzebne niż tysiące drobnych inwestycji prywatnych, które z konieczności wypierane są przez projekty realizowane przez państwo.
Gdyby infrastruktura była rozbudowywana bardziej stopniowo, moglibyśmy lepiej przekonać się o autentycznych potrzebach – uważa Bitner. Czy na przykład niezbędne jest 30 mld zł na inwestycje w koleje, kiedy jednocześnie wydajemy 50 mld zł na drogi i 3 mld zł na lotniska? W Stanach Zjednoczonych na przykład nie ma w ogóle szybkiej kolei podobnej do japońskiej czy zachodnioeuropejskiej – znakomicie rozwinięte połączenia lotnicze i drogowe w zupełności amerykanom wystarczają.
Innym problemem, wiążącym się ze „skokiem cywilizacyjnym" w infrastrukturze jest wygenerowanie boomu budowlanego, który przynosi negatywne skutki zarówno w trakcie swojego trwania, jak i po jego zakończeniu. Z jednej strony bowiem realizacja wszystkich projektów naraz jest droższa, ponieważ wymaga przesunięcia mocy produkcyjnych z innych gałęzi gospodarki, z drugiej strony po zakończeniu boomu wiele firm czeka perspektywa likwidacji. W jej obliczu mogą zacząć zwalniać pracowników lub lobować na rzecz przedłużenia finansowanego przez państwo boomu, przekonując władze do coraz mniej potrzebnych inwestycji – uważa Maciej Bitner.
Według niego, szybką modernizacją infrastruktury mogą być zagrożone także finanse publiczne. Na organizację olimpiady w Atenach w 2004 roku Grecja wydała 4% swojego PKB, co miało pewien udział w faktycznym bankructwie tego kraju sześć lat później. Utrzymanie wybudowanych wtedy obiektów sportowych do dziś kosztuje Greków 100 mln dolarów rocznie. Ateny na pewno są dumne z wybudowanych z okazji Olimpiady najnowszej generacji linii tramwajowych, systemu metra, nowoczesnego lotniska oraz obwodnicy miasta. Czy jednak rzeczywiście wszystkie te inwestycje były niezbędne w stolicy kraju, którego zadłużenie już wtedy sięgało 100% PKB?
Nasz kraj nie ma wprawdzie takiego problemu z zadłużeniem, jak Grecy, jednak na organizację Euro przeznaczymy prawie 6% zeszłorocznego PKB, czyli o dwa punkty procentowe więcej niż mieszkańcy Hellady. Lepiej w takiej sytuacji spojrzeć w stronę anglosaskiego modelu organizowania imprez sportowych – radzi ekonomista. Olimpiady w Los Angeles (1932 i 1984) oraz w Atlancie (1996) to jedyne w najnowszej historii, które na siebie zarobiły. Igrzyska w Londynie raczej dochodowe nie będą, jednak koszty ich organizacji zamkną się w 1% PKB, między innymi dzięki nowoczesnym rozwiązaniom takim jak jednorazowego użytku stadion na 80 tys. widzów, którego elementy posłużą później do budowy innych obiektów.