Kiedy powiedziałam głośno, że zjeżdżam na dół na ruch Śląsk, znajomi pytali mnie, czy się dobrze czuje. Niestety, powypadkowe stereotypy tak w przypadku Halemby, jak i Wujka-Śląska pozostają w pamięci na długo. 21 listopada 2006 r., kopalnia Halemba: giną 23 osoby. 18 września 2009 r., kopalnia Wujek, ruch Śląsk: życie traci 20 górników. To dwa największe od lat 70. wypadki zbiorowe w historii polskiego górnictwa węgla kamiennego. Obie kopalnie dalej pracują, dalej zjeżdża tam na dół kilka tysięcy ludzi. A oni nie są samobójcami. Sprawa Halemby ciągnie się do dziś, śledztwo w sprawie Wujka-Śląska zostało umorzone. To, że w obu kopalniach doszło do katastrof nie znaczy, że nie mogły się one wydarzyć w każdej innej kopalni metanowej – bo metan, zwany cichym zabójcą, jest nieodzownym towarzyszem wydobycia czarnego złota. Co zmieniło się w Wujku-Śląsku? Sprawdziliśmy na chwilę przed trzecią rocznicą katastrofy. Na ten dzień bowiem, czyli 18 września, na godz. 16 w kościele pod wezwaniem Trójcy Przenajświętszej w rudzkich Kochłowicach zaplanowano wykonanie „Requiem" Mozarta. Zresztą o katastrofie Wujka-Śląska przypomina wszystkim pomnik przy wejściu do kopalni, który upamiętnia wszystkich, którzy wtedy zginęli.
Tu nie ma miejsca na strach
Zjeżdżamy. Szola (górnicza winda), uchylenie kasku, „Szczęść Boże" - i za chwilę jesteśmy kilometr pod ziemią. Do czasu samej katastrofy i opowieści o niej górnicy wracają niechętnie. Chętniej jednak mówią, co się po niej zmieniło. I są zgodni – na lepsze. - Przede wszystkim sprawa metanometrii. Kiedyś twierdzono, że można przewiesić czujnik czy przekręcić, a teraz jest metanometria automatyczna i więcej czujników. One do 10 sekund potrafią wyłączyć napięcie i inne urządzenia w przodku. Dawniej skalowanie tych urządzeń polegało na użyciu zwykłego śrubokręta, teraz stosowny pilot przydzielany jest człowiekowi wykonującemu konserwację urządzenia. Nie ma więc możliwości, by osoba z zewnątrz czy zwykły górnik, a nawet sztygar przekłamał ten czujnik. Każdy pomiar jest zapisywany na centrali metanometrycznej i jest przechowywany przez wiele lat. A czujniki są odpowiednio zabudowane i wszyscy bardzo tego pilnują – mówi „Rz" jedna z osób dozoru na Wujku-Śląsku.
-My nim zaczniemy jakąkolwiek robotę, próbujemy wszystko z ludźmi omówić, przede wszystkim z przodowym, żeby on tej pracy uczestniczył, ale też ją nadzorował i po prostu patrzył swoim ludziom na ręce – wtrąca jeden z górników pracujących w przodku przy udostępnianiu kolejnych pokładów węgla.
- Poziom bezpieczeństwa wzrósł, ale też doświadczenie ludzi jest większe – mówi nam inny z górników. - Poza tym urząd górniczy narzucił nam dodatkowy czujnik metanu dwa metry od czoła przodka i do tego wszystkiego się stosujemy. Praca jest taka sama, przychodzimy do niej i chcemy ją wykonywać jak najlepiej. Na co dzień nie myślimy o tym, co się wtedy stało. Ja tu wtedy byłem. Dowiedzieliśmy się od dyspozytora, że należy się wycofać... - dalej nie chce już mówić.
- Nie ma miejsca na strach i na rutynę. Co z tego, że robiłem coś już tysiąc razy, skoro za tysiąc pierwszym może mi się nie udać – dopowiada jeszcze inny. - Jesteśmy dodatkowo szkoleni, mamy dodatkowe pouczenia BHP, stosujemy się do narzuconych zasad, poprawiło się przewietrzanie kopalni. Dowiadujemy się, że np. miejsce, w którym teraz jesteśmy ma IV stopień zagrożenia metanowego, III stopień tąpaniowego, pyłowe niebezpieczeństwo klasy B oraz zagrożenie wodne. W ten sposób zapoznajemy się z zagrożeniami miejsca, w którym pracujemy – opowiada jeden z elektryków pracujących na dole. Rozmowy przerywa głuchy dźwięk od strony przodka. Górnicy uspokajają: nic się nie dzieje, ot, górotwór po prostu o sobie przypomina. - To nie jest tak, że wtedy było niebezpiecznie, a teraz jest bezpiecznie. Po prostu z naturą czasami nie da się wygrać, nie wszystko zależy od nas, górników – mówi z kolei jeszcze inny górnik.