Nowe, licencyjne silniki będą produkowane w kraju. O prawo do uczestniczenia w projekcie biją się europejscy potentaci: bawarskie MTU, Volvo, MAN. Na początku niektórzy producenci spośród 11 firm, które o oferty poprosiła armia, naszych wojskowych traktowali protekcjonalnie. Ale gdy okazało się, że siły zbrojne potrzebują na początek 9–12 tysięcy silników nowej generacji, o mocy od 200 do 1200 koni, zmienili ton. Negocjacje zrobiły się gorące.
– Propozycje są coraz bardziej interesujące, ale zdecydujemy się na rozwiązania najbardziej korzystne dla polskiego przemysłu – zapewnia gen. Waldemar Skrzypczak, wiceminister obrony narodowej ds. modernizacji sił zbrojnych.
Liderem konsorcjum, które będzie wprowadzać nowe napędy i koordynować wielką wymianę, są Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne z Poznania. Dotąd zajmowały się remontami i modernizacją pojazdów pancernych. – Sprawne uruchomienie programu w kraju to dziś element racji stanu – emocjonuje się gen. Skrzypczak.
3 miliardy zł będzie kosztować w najbliższych latach wymiana wojskowych ciężarówek
Silniki trzeba zmienić w już produkowanych haubicach krab i do nich dostosowane będą dopiero projektowane, przyszłe rodzime bojowe wozy piechoty i czołgi podstawowe. Napędów potrzebuje samobieżna artyleria z Huty Stalowa Wola i terenowe ciężarówki, które armia chce zamówić u krajowego producenta.