Zaczęło się od popytu na złoto, które zdrożało o 3 proc. wobec 10 marca. Potem jeszcze o kolejne 1,3 proc., do 1379 dol. za uncję – tylko wczoraj, kiedy już były znane wyniki krymskiego referendum. To najdrożej od 9 sierpnia 2013 r.
Zdaniem analityków notowania złota pozostaną na huśtawce, dopóki sytuacja w trójkącie Ukraina–Rosja–świat się nie unormuje. Przy tym złoto drożeje także dlatego, że zwalnia gospodarka chińska, więc generalnie popyt na surowce będzie mniejszy. Nie bez wpływu na notowania są także informacje o „krztuszeniu się" gospodarki USA.
Inwestorzy patrzą jednak w tej chwili przede wszystkim na ceny ropy i zastanawiają się, czy Rosjanie zdecydują się użyć dostaw ropy i gazu jako broni politycznej. Jak to już zresztą było w przeszłości, kiedy nagle w gazociągach i rurociągach robiło się pusto.
Tymczasem wczoraj ropa staniała. – Ogólne oczekiwania są takie, że nie będzie eskalacji napięcia na linii Zachód–Moskwa, a efekty niedzielnego głosowania w sprawie przyszłości Krymu będą odczuwalne przez całe miesiące, o ile nie lata. To dlatego rynek ropy praktycznie nie zauważył tego wydarzenia – uważa Christopher Bellew, diler w londyńskim Jeffries Bache.
Wczorajsze ceny surowca Brent spadły o 1,09 dol. na baryłce, do 107,12 dol. Znów zwiększyła się różnica między Brentem a WTI, który kosztował 98,30 dol. Niemniej, jak to jest w przypadku złota, tak i na bardzo drażliwym w przypadku politycznej zawieruchy rynku ropy należy się spodziewać nerwowych ruchów. Richard Mallinson, analityk z Energy Aspects, ostrzegał, że inwestorzy bardzo uważnie obserwują, co się dzieje na linii Kijów–Bruksela–Moskwa–Waszynton. – To oczywiste w sytuacji, gdy nadal spada eksport ropy z Libii, a blokujący terminale zapowiadają, że łatwo nie ustąpią – mówi. Ropa byłaby znacznie droższa, gdyby nie rosnące wydobycie w USA.