Zamknięcie sklepów w niedziele to od wielu lat jeden ze sztandarowych projektów prawicy. Jednak dotąd nie udało się go wprowadzić, w 2001 r. taką ustawę zawetował prezydent Aleksander Kwaśniewski. W latach 2006–2007, kiedy rządy sprawowała koalicja PiS–LPR–Samoobrona, także odrzucono taki projekt. Wtedy posłowie postulowali jednak wprowadzenie zakazu, nowelizując kodeks pracy. Prace przekreśliło miażdżące stanowisko rządu w tej sprawie, który podczas obrad reprezentowała ówczesna wiceminister Elżbieta Rafalska.

Czy dzisiaj jako szefowa resortu zmieniła nastawienie? – Gdy pod projektem zostanie zebrana wymagana liczba podpisów i dokument trafi pod obrady Sejmu, proponowane rozwiązania zostaną poddane wnikliwej analizie – wyjaśnia mgliście biuro prasowe Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Wokół ustawy niby jest przychylny klimat polityczny, ale ostatecznej wersji projektu nie znamy. – Opublikujemy go prawdopodobnie na początku czerwca, wtedy z kopyta ruszy też zbieranie podpisów – mówi Alfred Bujara, szef sekcji handlowej NSZZ „Solidarność". Wbrew wcześniejszym zapowiedziom pomysłodawcy inicjatywy nie chcą wprowadzać zupełnego zakazu. Część sklepów spożywczych będzie mogła tego dnia pracować pod warunkiem, że za kasą stanie właściciel firmy bądź jego rodzina. Jednak ta furtka ma być zawężona do faktycznych właścicieli małych sklepów.

Wśród pomysłodawców inicjatywy obok NSZZ „S" są też inne organizacje oraz sieci handlowe, takie jak Społem. Ale część handlu sprzeciwia się takim rozwiązaniom. – To kolejny restrykcyjny pomysł wymierzony w branżę, po podatku obrotowym czy regulacji relacji z dostawcami. Skończy się to potężnym kryzysem sektora, co odczuje cała gospodarka – uważa Andrzej Faliński, dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.

Cały tekst w czerwcowym numerze „Uważam Rze"