Międzynarodowa firma doradcza Roland Berger przeprowadziła dla europejskiej Remote Gambling Association (należą do niej m.in. Bet 365 i Sportingbet) analizę polskiego rynku bukmacherskiego oraz projektu regulującej go nowelizacji ustawy, który ma wejść w życie od stycznia. Eksperci nie mają wątpliwości: to marchewka, a nie kij, daje realne efekty w wyciągnięciu z szarej strefy firm oferujących zakłady sportowe.
Żeby legalnie postawić pieniądze u bukmachera, trzeba zgłosić się do licencjonowanej firmy, zarejestrować przy użyciu dowodu osobistego, po czym zapłacić 12-proc. podatek od wniesionych przez gracza zakładów. Efekt? Około 90 proc. wartego ponad 5 mld zł rynku stanowią firmy zarejestrowane w Gibraltarze czy na Cyprze – mają lepsze stawki i prosty system rejestracji gracza. Traci na tym budżet państwa polskiego.
Ministerstwo Finansów postanowiło zrobić z tym porządek: chce blokować nielicencjonowane strony i płatności na konta takich firm. Legalny segment ma się powiększyć z 10 proc. do 60 proc., a budżet ma zyskać 1,5 mld zł rocznie.
To się nie uda – uważają eksperci Roland Berger, wskazując przykłady innych krajów, które poszły tą drogą (np. Francji). Ich zdaniem ręczne wyszukiwanie stron z zakładami wzajemnymi i ich blokada to walka z wiatrakami. Strony te szybko mogą zmieniać adresy, a sami klienci w łatwy sposób ominąć blokowanie DNS poprzez zastosowanie prostych zmian w swoich systemach komputerowych. Tak np. robią Włosi.
Analitycy wskazują, że najlepszym rozwiązaniem jest wprowadzenie 20-proc. podatku opartego na marży operatora zakładów wzajemnych. Ich zdaniem odniesie to lepszy skutek niż podatek oparty na obrocie. W Wielkiej Brytanii udało się osiągnąć dzięki temu 95-proc. poziom legalności rynku bez blokowania stron WWW. W Danii legalni bukmacherzy stanowią już 90 proc. branży, bez blokowania płatności.