Chińscy żołnierze byli ubrani w stroje gimnastyczne - podkoszulki i krótkie spodnie. Pomagając mieszkańcom, porządkowali teren w pobliżu swych koszar.
Usuwali barykady i zbierali leżące na chodnikach cegły - pozostałości po starciach antyrządowych demonstrantów z policją. W akcji brali udział także strażacy i policjanci. Żołnierze porządkowali ulice przez ok. godzinę. Według "South China Morning Post", było ich ok. 50.
Odkąd w 1997 r. Hongkong powrócił do Chin, żołnierze Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej raz wyszli na ulice miasta. Doszło do tego przed rokiem, gdy pomagali usuwać skutki tajfunu.
Przedstawiciele hongkońskiej opozycji potępili akcję żołnierzy. Zaznaczyli, że wedle obowiązujących przepisów członkowie garnizonu nie mogą mieszać się do spraw lokalnych, a o ćwiczeniach lub działaniach związanych z interesem publicznym muszą z wyprzedzeniem informować władze Hongkongu. Władze mogą też zwrócić się do żołnierzy o pomoc m.in. w razie klęsk żywiołowych.
Prof. Zeng Zhiping z Uniwersytetu Suzhou w Chinach, specjalizujący się w prawie wojskowym, ocenił, że politycy opozycji nie mają racji, potępiając akcję żołnierzy. Jego zdaniem, było jasne, że działalność żołnierzy nie miała charakteru wojskowego. - Nie mieli na sobie mundurów. Byli tam, by posprzątać ulice. Tego przepisy nie regulują. Możemy to określić jako "dobre zachowanie" - stwierdził.