Teoria zakładała, że wraz z lockdownem pary będą ze sobą przebywać tak długo, aż choćby z nudów pójdą do łóżka i urodzi się więcej dzieci. Jednak choć już jakiś czas temu minęło 9 miesięcy od wprowadzenia pierwszych restrykcji, to z całej Wspólnoty napływają katastrofalne dane.
We Francji w styczniu było o 13 proc. mniej porodów niż w analogicznym okresie ubiegłego roku. Takiego załamania kraj nie przeżył od 1975 r., gdy gwałtownie zaczął się kończyć okres rozrodczy pokolenia baby boomersów. Łącznie w 2020 r. urodziło się 735 tys. Francuzów, najmniej od drugiej wojny światowej.
We Włoszech, które z kłopotami z demografią zmagają się już pod pół wieku, spadek był jeszcze gwałtowniejszy: w grudniu świat ujrzało 21,6 proc. mniej dzieci niż w tym samym miesiącu rok wcześniej. Przy zaledwie 400 tys. udanych porodów (najmniej od 1918 r.) i 647 tys. zgonów kraj stracił blisko ćwierć miliona mieszkańców i znalazł się na trajektorii załamania liczby ludności, którą do tej pory znały jedynie znacznie uboższe państwa Europy Środkowo-Wschodniej, takie jak Ukraina. W konsekwencji liczba mieszkańców spadła poniżej symbolicznego progu 60 mln.
– Włochy znalazły się w obliczu egzystencjalnego zagrożenia – ostrzega 78-letni prezydent Sergio Mattarella.
Nie lepiej jest w Hiszpanii. Tu już w 2019 r. zanotowano ledwie 360 tys. urodzeń, najmniej od 1941 r. Ale w grudniu 2020 r. i styczniu 2021 r. liczba urodzeń jeszcze spadła o 23 proc. wobec analogicznego okresu rok wcześniej. W konsekwencji na przeciętną Hiszpankę przypada już tylko 1,2 dziecka: jeden z najniższych wskaźników dzietności na świecie.