Muammar Kaddafi rządził Libią 42 lata, wydawał się nie do obalenia. Ze swoim zamiłowaniem do przepychu, mundurów, napuszonej mowy sprawiał groteskowe wrażenie, ale był jednym z najokrutniejszych dyktatorów na świecie. Trzymał własny naród w zamknięciu. Miał też ambicje wyrastające daleko poza swój kraj, duży, ale słabo zaludniony. Dysponował miliardami dzięki zyskom z ropy i gazu, chciał boksować powyżej własnej wagi.
Przed dekadą w świecie arabskim to, co wydawało się niemożliwe, stało się jednak faktem. Bunt przeciw reżimom pod hasłem wolności, sprawiedliwości i godnego życia zaskoczył prawie wszystkich. Na początku 2011 r. padli dyktatorzy w sąsiednich krajach, 14 stycznia Zin al-Abidin Ben Ali w Tunezji, 11 lutego Hosni Mubarak w Egipcie. Sześć dni później wybuchła rewolucja we wschodniej Libii.
Kraina wolności
To był teren ludziom Zachodu nieznany. Dyktator uznał za terrorystów tych, którzy jak ja z fotoreporterem Kubą Kamińskim ruszyli opisywać rewolucję, porównywał nas do Al-Kaidy. Nikt nie wiedział, co czai się za przejściem granicznym w egipskim miasteczku Salum, przez które uciekały z Libii tysiące obładowanych dobytkiem gastarbeiterów. Wjechałem do Libii w karetce pogotowia.
Wschodnia Libia, Cyrenajka, była przez chwilę krainą zachłystującą się wolnością. Libijczycy mogli wykrzyczeć swoją nienawiść do dyktatora. Pod siedzibą władz rewolucyjnych w Bengazi po raz pierwszy usłyszałem, z ust wdów, matek i sióstr zabitych, pieśń „Zostaniemy tutaj", która stała się hymnem buntu. Autora, lekarza, który bez postawionych zarzutów spędził kilka lat w najgorszym więzieniu Kaddafiego, nie było już w Libii. Odnalazłem go, co nie było łatwe, rok temu w Niemczech. Ale to materiał na inną opowieść.
Dyktator wyłączył internet i sieci komórkowe. Korespondencje można było nadawać tylko przez zapomniane już urządzenie – telefon satelitarny. Początkowo w medialnych doniesieniach dominowali Libijczycy wyglądający i wypowiadający się jak ludzie Zachodu, liberalni, marzący o demokracji. Fundamentalistów prawie nie było widać. Wątpliwości pojawiały się, gdy w domach tych liberałów kobiety ograniczały się do podawania przez drzwi tac z herbatą.