Trump proizraelski?

Trudno będzie mu przekonać do swoich planów Palestyńczyków.

Aktualizacja: 16.11.2016 16:48 Publikacja: 15.11.2016 19:59

Jerozolima, 9 listopada, Izraelczyk czyta o wyborach amerykańskich w dzienniku ”Jedijot Achronot”.

Jerozolima, 9 listopada, Izraelczyk czyta o wyborach amerykańskich w dzienniku ”Jedijot Achronot”.

Foto: AFP

Donald Trump nazwał konflikt izraelsko-palestyński niekończącą się wojną. I zapowiedział w swoim pierwszym po zwycięstwie wyborczym wywiadzie dla „Wall Street Journal", że on ją jednak zakończy. Po prostu doprowadzi do ostatecznego porozumienia między Izraelczykami i Palestyńczykami, występując w roli negocjatora. Zrobi to, jak skromnie dodał, dla „dobra ludzkości".

Nie będzie to, delikatnie mówiąc łatwe, choć trzeba przyznać, że wybór Trumpa został w świecie otaczającym Izrael i Autonomię Palestyńską przyjęty dobrze. Zadowoleni są prawie wszyscy arabscy dyktatorzy i monarchowie, z ważnym dla przyszłości konfliktu palestyńsko-izraelskiego prezydentem Egiptu Abdel-Fatahem Sisim na czele. Najgorzej z samymi Palestyńczykami. Ich dyplomaci zajmowali się ostatnio protestami przeciwko proizraelskim wypowiedziom ekipy Donalda Trumpa.

Sporo optymizmu wykazuje Efraim Halevy, szef izraelskiego wywiadu Mosadu w latach 1998–2002. Jego zdaniem nie należy się przywiązywać do dotychczasowych wypowiedzi Trumpa i jego ludzi. – Poczekajmy, aż usiądzie w Białym Domu i zapozna się z raportami wszystkich ekspertów – mówi „Rzeczpospolitej" Halevy, którego zdaniem porozumienie izraelsko-palestyńskie może być częścią układu między Donaldem Trumpem a Władimirem Putinem.

– W szczycie zimnej wojny, w czasie kryzysu synajskiego w 1956 roku, przywódcy z Waszyngtonu i Moskwy, republikański prezydent Eisenhower i sekretarz generalny Chruszczow również wypracowali wspólne stanowisko w sprawie Izraela – przypomina eksszef Mosadu.

Czekając na przeprowadzkę

– Ameryka w ostatnich 20 latach była stronnicza, wspierała Izrael. Niezależnie od tego, czy na jej czele stał Bill Clinton, George Bush czy Barack Obama. I nie sądzę, by to się miało zmienić na lepsze. USA nie staną się nagle bezstronnym negocjatorem. A sądząc po wypowiedziach ekipy Trumpa w czasie kampanii wyborczej, zmiana może być na gorsze – mówi „Rz" Mustafa Barguti, działacz palestyński, który w wyborach na prezydenta Autonomii Palestyńskiej w 2005 roku zdobył jedną piątą głosów.

Barguti przytacza dwie wypowiedzi ludzi z otoczenia przyszłego prezydenta USA, które wzbudziły wielki niepokój Palestyńczyków. Pierwsza to obietnica przeniesienia ambasady amerykańskiej z Tel Awiwu do Jerozolimy, a druga – zapewnienie, że żydowskie osadnictwo na Zachodnim Brzegu Jordanu nie jest przeszkodą dla pokoju.

Obie wzbudziły radość izraelskiej radykalnej prawicy. Nic dziwnego, że potem lider środowisk osadników, minister edukacji Naftali Bennett skomentował zwycięstwo Trumpa stwierdzeniem: – To koniec idei utworzenia państwa palestyńskiego.

Idea two-states solution od dekad przyświeca społeczności międzynarodowej w odniesieniu do konfliktu bliskowschodniego. Zakłada istnienie w przyszłości obok siebie dwóch państw dwóch narodów. Palestyńczycy zakładali, że ich państwo będzie się składało ze Strefy Gazy (kontrolowanej obecnie przez radykalny palestyński Hamas), Zachodniego Brzegu Jordanu (gdzie częściowo władzę sprawuje Autonomia Palestyńska, a częściowo Izrael) i Jerozolimy Wschodniej (pod kontrolą Izraela, który traktuje całą Jerozolimę jako swoją stolicę).

– Zapowiedź przeniesienia ambasady USA do Jerozolimy to zaprzeczenie prawa Palestyńczyków do tego, aby to miasto w przyszłości było i ich stolicą. Oznacza też, że Amerykanie złamaliby prawo międzynarodowe, które uznaje Jerozolimę Wschodnią za część terytoriów okupowanych – podkreśla Mustafa Barguti.

Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła w 1980 roku uznanie przez Izrael „całej i zjednoczonej" Jerozolimy za jego stolicę. USA nie skorzystały z prawa weta w czasie głosowania. W tej chwili w Jerozolimie nie ma żadnej ambasady, ostatnie (kilku państw latynoskich) wyprowadziły się w poprzedniej dekadzie.

Stany Zjednoczone mają ambasadę w Tel Awiwie. Ale dzieje się tak tylko dlatego, że prezydenci USA sprzeciwiają się decyzji kongresmenów. Kongres USA przyjął w 1995 roku Jerusalem Embassy Act nakazujący do końca 1999 roku przeniesienie głównej placówki dyplomatycznej do Jerozolimy, która przedstawiana jest w dokumencie jako stolica Izraela.

Ustawa przewiduje jednak powstrzymanie jej realizacji ze względu na zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Z tej furtki regularnie (co pół roku, jak wymaga prawo) korzystali Clinton, Bush i Obama.

Każdy musi coś dostać

Kontrowersyjne zdanie o tym, że osadnictwo żydowskie nie jest przeszkodą dla pokoju, wygłosił Jason Greenblatt, prawnik w branży nieruchomości, który jest doradcą Trumpa do spraw Izraela. To ortodoksyjny Żyd, studiował nawet w szkole żydowskiej na terenach okupowanych, co Palestyńczykom nie może się dobrze kojarzyć.

Żydowska agencja prasowa JTA wymieniła go wśród najbardziej wpływowych Żydów w otoczeniu przyszłego prezydenta USA. Są na tej liście także między innymi zięć Trumpa Jared Kushner oraz córka Ivanka (która przeszła na judaizm). Oraz David Friedman, drugi doradca ds. Izraela, który jest kandydatem na ambasadora w Izraelu, nie wiadomo tylko – w Tel Awiwie czy w Jerozolimie?

Efraim Halevy uważa, że jeżeli Trump zdecydowałby się na ambasadę w Jerozolimie, byłoby to częścią większego układu. – Nie sądzę, że dojdzie do jednostronnych koncesji USA wobec Izraela, bez zaoferowania czegoś atrakcyjnego Palestyńczykom. Jeżeli to ma być działanie jak w biznesie, to każda ze stron musi coś dostać – mówi „Rzeczpospolitej" były szef Mosadu.

Donald Trump nazwał konflikt izraelsko-palestyński niekończącą się wojną. I zapowiedział w swoim pierwszym po zwycięstwie wyborczym wywiadzie dla „Wall Street Journal", że on ją jednak zakończy. Po prostu doprowadzi do ostatecznego porozumienia między Izraelczykami i Palestyńczykami, występując w roli negocjatora. Zrobi to, jak skromnie dodał, dla „dobra ludzkości".

Nie będzie to, delikatnie mówiąc łatwe, choć trzeba przyznać, że wybór Trumpa został w świecie otaczającym Izrael i Autonomię Palestyńską przyjęty dobrze. Zadowoleni są prawie wszyscy arabscy dyktatorzy i monarchowie, z ważnym dla przyszłości konfliktu palestyńsko-izraelskiego prezydentem Egiptu Abdel-Fatahem Sisim na czele. Najgorzej z samymi Palestyńczykami. Ich dyplomaci zajmowali się ostatnio protestami przeciwko proizraelskim wypowiedziom ekipy Donalda Trumpa.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Kryzys polityczny w Hiszpanii. Premier odejdzie przez kłopoty żony?
Polityka
Mija pół wieku od rewolucji goździków. Wojskowi stali się demokratami
Polityka
Łukaszenko oskarża Zachód o próbę wciągnięcia Białorusi w wojnę
Polityka
Związki z Pekinem, Moskwą, nazistowskie hasła. Mnożą się problemy AfD
Polityka
Fińska prawica zmienia zdanie ws. UE. "Nie wychodzić, mieć plan na wypadek rozpadu"