Kanclerz Angela Merkel potępiła przemoc na ulicach miasta Chemnitz, gdzie miejsce miały protesty, które przerodziły się w zamieszki. W niedzielę przed świtem zginął tam Niemiec. Prawdopodobnie został zadźgany przez uchodźców.

- Burzliwe zgromadzenia, polowanie na ludzi, którzy mogą pochodzić z różnych środowisk i próby szerzenia nienawiści na ulicach, nie mogą mieć miejsca w naszym kraju - powiedział rzecznik Merkel, Steffen Seibert. - Ludzie, którzy atakują innych, bo wyglądają inaczej niż oni lub którzy pochodzą z innych miejsc, to coś, czego nie będziemy tolerować - zaznaczył. - Potępiamy to w najostrzejszy sposób - dodał.

Według doniesień Agence France-Presse, grupy skrajnych prawicowców atakowały imigrantów. Lokalny szef policji powiedział, że zaatakowano nastolatków z Syrii i Afganistanu. Żaden z nich nie został jednak poważnie ranny. Policja twierdzi również, że przez ogień i przedmioty, którymi rzucano podczas protestów, kilka osób potrzebuje leczenia szpitalnego.

Minister spraw wewnętrznych Niemiec zaproponował wysłanie do Chemnitz pomocy. - Policja w Saksonii znajduje się w trudnej sytuacji - powiedział Horst Seehofer. - Jeśli będzie to potrzebne, rząd federalny zapewni wsparcie policji - zaznaczył.

Śmierć Niemca wywołała w niedzielę spontaniczną demonstrację w centrum Chemnitz z udziałem ok. 800 osób, wśród których byli, jak informują niemieckie media, także gotowi do przemocy zwolennicy skrajnej prawicy, protestujący przeciwko przestępczości wśród cudzoziemców. Agencja Associated Press podkreśla, że w ubiegłorocznych wyborach 25 proc. głosów w tym mieście zdobyła skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD).