Paweł pierwszą pracę rzucił po trzech dniach. Ma 22 lata, wygląda na trochę mniej. Pod presją rodziców zdał maturę, ale nie miał pomysłu na siebie. Ojciec zapisał go na studia z zarządzania i opłacił rok z góry. Po dwóch miesiącach wykładów Paweł stracił motywację. Łapał dorywcze prace przy organizacji różnych wydarzeń: rozwieszał plakaty, rozkładał stoiska, ustawiał sceny. Ucieszył się, gdy jedna z agencji reklamowych zaproponowała mu pracę w biurze na etat. Podpisał umowę i przez pierwsze dwa dni przygotowywał bazę klientów w Excelu. Trzeciego dnia szef poprosił, by dorzucił do bazy jeszcze jedną kolumnę danych. Paweł uznał, że mógł mu o tym powiedzieć od razu, miałby wtedy mniej pracy, a tak zajmie mu to bez sensu cały dzień. Złożył więc wymówienie, a następnego dnia nie pojawił się już w biurze. Nie chciał nawet pieniędzy za te trzy dni, bo to praca – jak mówi – nie dla niego.
Pokolenie Y, igreki lub milenialsi – tak socjolodzy nazywają pokolenie wyżu demograficznego lat 80. i 90. Pracodawcy lubią narzekać, że są kapryśni, niesumienni, nieodpowiedzialni i brakuje im wytrwałości. A przy tym, co wielu szczerze oburza – roszczeniowi, niecierpliwi i nie uznają zasad ani hierarchii. Łatwo przedstawić ich w złym świetle, bo milenialsi wyraźnie różnią się od poprzednich pokoleń tym, że praca nie jest dla nich najważniejszą rzeczą w życiu. Ale im mocniej rozpychają się w dorosłości, tym lepiej widać, że wiele cech, które często były postrzegane jako ich wady, okazuje się jednak zaletami. Dzięki racjonalnemu i pragmatycznemu podejściu do życia mogą naprawić błędy rodziców.
Nie chodzi o pieniądze
Jeszcze niedawno media przestrzegały, że pierwsza generacja Polaków wychowana w kapitalizmie będzie skrajnie indywidualistyczna. Eksperci straszyli, że będą się dla niej liczyć jedynie pieniądze i stanowiska. – To wytwór świata medialnego, mit. W społeczeństwie sytym najważniejszą wartością miało być posiadanie, więc młodzi powinni chcieć mieć wszystko jak najszybciej. Ale nie ma to zbyt wiele wspólnego z prawdą – mówi „Plusowi Minusowi" dr Marcin Zarzecki, socjolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Czy to oznacza, że kapitalizm nie wychował pokolenia głodnego rynkowego sukcesu? – Rynek nie jest żadną brutalną strefą, gdzie opłaca się być skrajnie indywidualistycznym. Zazwyczaj popłaca nastawienie koncyliacyjne, bo sukcesy osiąga się w zespole – ocenia Zarzecki. Wyjaśnia, że często to konkretne stanowiska pracy determinują cechy pracowników. Narcyzm jest skuteczny jedynie krótkoterminowo, a by zarządzać zespołem, trzeba posiadać umiejętność budowania więzi. Myśląc przyszłościowo, po prostu nie opłaca się być nastawionym jedynie na siebie.
– Zdecydowanie najważniejsza jest dla nas rodzina, a co za tym idzie – potrzeba bezpieczeństwa ekonomicznego. Choć transformacja rozbudziła w nas oczekiwania konsumpcyjne, pieniądz pozostał wartością jedynie instrumentalną, a rodzina jest celem samym w sobie – mówi socjolog.