I to skarby z końca świata, nie dość, że z podnóża Andów, z Chile, z jego zapyziałych regionów 300 km na południe od Santiago. Wszystko ma tu smaczek polityczny, co dziwić nie powinno, w końcu jesteśmy w rozpolitykowanej Ameryce Południowej. W opozycji zarówno do wielkich kompanii, jak i wielu znanych winiarzy – szczerych i oddanych konserwatystów – nasi garażowcy serce mają po lewej stronie. Nie obsadzają setek hektarów, tylko uprawiają małe parcele (my dziś spróbujemy win z Truquilemu i z Las Higueras), płacąc doglądającym je rolnikom godziwe stawki, stąd wina znacznie droższe niż chilijski supermarket. Jednak nie tylko za sprawiedliwość społeczną, dbanie o różnorodność i prawa kobiet musimy zapłacić, także za jakość.