Lem pisze do Lipskiej: Łatwiej mówić głupstwa niż rzeczy mądre

Marzę o tym, aby się zdobyć na zmianę taśmy w maszynie, ale nie mam dość silnej woli – wyznał Ewie Lipskiej Stanisław Lem.

Publikacja: 14.09.2018 18:00

Ewa Lipska i Stanisław Lem na Targach Książki w Krakowie, 2003 r.

Ewa Lipska i Stanisław Lem na Targach Książki w Krakowie, 2003 r.

Foto: Reporter

Kraków, 12 maja 1983

Drogi Panie Stanisławie, Drodzy Państwo,

ponieważ moja starcza pamięć nie jest pewna, czy Pan jest solenizantem majowym, czy listopadowym, pozwoliłam sobie skreślić poemat okolicznościowy, który wraz z najlepszymi życzeniami od nas obojga przesyłam. Przepraszam za spóźnienie, ale z niczym nie mogę zdążyć. Wydaje mi się nawet, że zegary na mój widok przesuwają się szybciej... Odczuwam to w kościach, a nie w Historii (niestety), która zdaje się stać w miejscu...

Bawiłam przez dwa dni w salonach warszawskich, pośród deszczu i burz oraz gwałtownie obniżonej temperatury. Kolegów nie opuszcza humor (wisiel-czy wprawdzie...). W stolicy mówi się, że podobno nie pojedziemy na olimpiadę, gdyż w Los Angeles grasują gangsterzy przebrani za aniołów. Niektó-rzy fruwają nawet na propagandowych skrzydłach i szkodzą sprawie pokoju. Poza tym mówi się o ben-zynie (że leją), o kawie (że jest), o sytuacji biome-teorologicznej (że kiepska). Jeżeli chodzi o kronikę personalną, to dowiedziałam się, że odszedł ze sta-nowiska pan M., który tyle ciepłych słów poświęcił współczesnej polskiej literaturze.

W Krakowie zimno, leje deszcz (na szczęście dla polskiego rolnictwa), a my przygotowujemy się do sezonu wędkarskiego, organizując towarzyskie na-rady i płynne konferencje. Tyle wieści, mało atrak-cyjnych, ale brak skandali towarzyskich, nie mówiąc o obyczajowych. Serdeczności wiele przesyłamy Pań-stwu i Panu Tomaszowi –

Ewa Lipska i Władek

Jak sprawuje się Proton? (jamnik państwa Lemów – red.)

* * *

Wiedeń, 23 maja 1983

Droga Pani Ewo,

faktycznie jestem Stanisławem od ósmego maja i dziękuję za list z wierszem na orle i prozą na reszce. Nie wszystko ze mną dobrze, choć może będzie. 4 czerwca mam być operowany – i jeżeli pójdzie gładko, po jakichś dwu tygodniach opuszczę szpital. („Małżonko miła, twoje li to/ Pod obcas wlazło mi jelito? – Małżonku mylisz się, to już/ Twe wątpia muszą iść pod nóż").

Poza tym mieliśmy trochę gości. Krzysztof Meyer, Herdera laureat tegoroczny, był u nas po onych uroczystościach, na których jednak (z uwagi na powyższą prozę i rymy) świeciliśmy nieobecnością. Opowiadał dużo ciekawych rzeczy o życiu współczesnych kom-pozytorów naszych, największych zwłaszcza; rzeczy nieznane raczej, bo ten Związek jest dość herme-neutyczno-hermetyczny i bez pojęcia o nutach nie-łatwo się tam dogrzebać sensów. Od niego dopiero dowiedziałem się, że Penderecki komponuje teraz nader harmonijnie, tradycyjnie, melodyjnie, jakby konwencjonalnie. Co wszystko na wiarę przyjmo-wać muszę. Byli też tu chwilę tylko Władek z Zosią (Bartoszewscy – red.). Tomasz, dziękujący za pamięć, właśnie pod oknami chodzi w wielkim huku, bo nabył czterotaktową ko-siarkę trawy z myślą o naszym klińskim ogrodzie, wszelako rozmiarów średniej szalupy, tak że do auta ni z tyłu, ni z boku wleźć nie chce (za lat pradawnych pewien młodociany sąsiad mego ówczesnego przyja-ciela Romka Husarskiego zbudował w skos pokoju ogromną łódź, bagatelnie zapomniawszy o tym, że dobrze byłoby ją kiedyś wodować, czego się bez roz-biórki kamienicy nie dałoby zrobić).

Skończyłem, walcząc dzielnie z przypadłościami somy, powieść, którą zabrał dziś mój agent do po-wielania i wysyłania tu i tam. Tytułu jak zwykle nie mam, alić lepsza książka bez tytułu niż na odwrót. Właśnie zbliża się burza, lecz Tomasz nie ostygł w zapałach motoryzacyjnego koszenia trawy. Żona moja porządnie umęczona domem, no i czekającym ją pobytem w czerwcu, kiedy Tomek sam bodaj poje-dzie do domu, ze mną, a raczej beze mnie, bo do tej kliniki kawał drogi.

Jakoś krzywo wkręcił mi się papier w maszynę, więc naprostowałem. Chętnie bym jeszcze, z inszych schodząc planet,/ Opisał życie naszego jamnika,/ Ten ostrowłosy, niskonogi dzianet/ Na wszystko, co mu się podoba, sika,/ I żadna siła nie wstrzyma Protona,/ Póki pod biurkiem kupki nie wykona./ Wierszu, starocią pachnieć mi zaczynasz,/ Więc wsadzę tutaj jako nowość jaszczyk,/ Bo austriacki RADCA weterynarz/ Przeciw nosówce już mu zrobił zastrzyk./ Widząc atoli moich rymów nędze,/ Przechodzę w prozę, czym dalszych oszczędzę.

Żona, Tomasz, Proton i ja pozdrawiamy z głuszy wiedeńskiej Pana i Panią. A co będzie dalej, to się zobaczy.

Oddany – prosząc o przekazanie najlepszych

słów wszystkim rybołówcom i ich bliskim –

pozostaję w obliczu

N.P. (nieznanej przyszłości) –

Stanisław Lem

(...)

* * *

Kraków, 15 października 1983

Drogi Panie Stanisławie,

list z Wiednia przyjechał dorożką konną. Dorożka je-chała blisko trzy tygodnie, co świadczy o tym, iż koń rozpustnik – wpadał po drodze do knajp, zagryza-jąc co nieco. Popadłam w kompleksy na wieść o bab-kach i naleśnikach. Ja ostatnio serwuję wyłącznie ziemniaki w mundurkach, co, generalnie rzecz biorąc, wprowadza do naszej osobistej gastronomii pewną monotonię. Jeżeli chodzi o życie intelektualne, to dżdżownice napisały poemat zaczynający się od słów:

My, rosówki zdradzone

przez pisarzy od prozy,

opuszczone, zduszone

przez koterie i pozy.

My, rosówki zdradzone

i w proteście przeciwko

sprzedajemy o świcie

swoje śliskie nazwisko...

Ładne? Poemat, dziesięciozwrotkowy, został wrę-czony Pisarzowi Słodkowodnemu w imieniu Nie-boszczek. Właśnie jutro wyruszamy na kolejne łowy, tym razem na Gdów, gdzie ponoć urodzaj większy. Ostatnio łowi się na talony, na muchy, na haczyki średniego zasięgu i na audery (Aluzja do Haliny Auderskiej. Po rozwiązaniu przez władze w stanie wojennym Związku Literatów Polskich część jego członków, z inicjatywy władz państwowych, po paru miesiącach założyła nowy ZLP, podporządkowany PZPR; jego prezesem została Auderska – red.).

Moje kroje posuwają się naprzód. Opanowałam już ściegi kryte oraz plisy ozdobne. Wieczorami brnę przez Pana kryminały (właśnie czytam Mord im Wal-dorf-Astoria), które są na szczęście tak interesujące, że pozwala mi to na stały trening w języku. Jak Pań-stwo widzicie, życie nasze jest tak monotonne, że aż wstyd o tym pisać. Mam nadzieję jednak, że kiedyś, przy sznyclu wiedeńskim, poopowiadam Państwu takie historie, barwne i oryginalne, jakie wymyślić może tylko samo życie!

W Krakowie noce i wieczory chłodne, za to dnie piękne, ciepłe i słoneczne. Ale już niedługo tego do-brego, gdyż barometr gwałtownie spada. Następny list już mogę do Państwa pisać w nausznikach.

Serdeczności wiele dla Państwa i Pana Tomasza

od nas obojga – Ewa Lipska

Wisełka z Kornelem przesyłają serdeczności!

* * *

Wiedeń, 31 października 1983

Droga Pani Ewo,

to ładnie, że Pani o nas nie zapomniała. W między-czasie zdarzyło się to i owo. Zaprosił mnie na kolację Stadtrat für Kultur, ale zamiast na ucztę pojecha-łem do szpitala, bo zacząłem silnie krwawić (przy siusianiu). Krwawienie nie chciało ustać, no i przed 13 dniami operowano mnie, a od 3 dni jestem już w domu. Teraz muszę się traktować przez szereg tygodni jak jajko. Na szczęście moja żona nie była sama, bo akurat przyjechała z Krakowa jej siostra z przyjacielem, których żeśmy zaprosili uprzednio, ale w rozkoszach zwiedzania zabytków nie uczest-niczyłem, bo tylko piłem flaszkami wodę mineralną, stękałem i pochłaniałem kupy proszków.

Życzyłbym sobie, żeby był już z tym koniec. Okropnie narosła mi góra listów, na które nie odpo-wiedziałem. W tymże międzyczasie znaleźliśmy, ni-mem zachorował, domek do wynajęcia, a umowę to już w łóżku w szpitalu podpisywałem. Bardzo miły, z małym ogródkiem, tam będzie można pracować, jeżeli dalsze choróbska tylko mnie ominą.

Szwagierka odjechała dziś rano i znów jesteśmy sami, a Tomek w szkole. Abym się nie musiał wsty-dzić różnych austriackich starców, żona kupiła mi mgławicowo-gwiezdny szlafrok i tę chociaż mam ko-rzyść z tamtych mało ponętnych dni. Co do wierszy, to przypominam sobie mały niestety fragment dra-matu, jaki napisałem był za młodu, a to jest ze sceny, gdzie król stoi na zamordowanej królowej:

Małżonko miła, twoje li to

Pod obcas wlazło mi jelito?

Niestety dalszego ciągu nie mogę sobie przypomnieć. Ja też proszę o pozdrawianie wszystkich mnie pozdrawiających. Dostaję tu różne zaproszenia do różnych pono uroczych miejscowości, ale co naj-mniej przez dwa miesiące nie wolno mi się ruszyć z Wiednia, abym w razie potrzeby mógł być zawie-ziony na sygnale gdzie trzeba. Człowiek psuje się od środka, a dobre i to, że nie zaraz od głowy. Panią i Pana Władysława jakże lubo nieraz wspominamy na tej pustyni. Pisałem był przed chorobą to i owo, ale wszystko już kurzem przysypane, bo i kiedy teraz. Sytuacja światowa rozwija się podług mych domnie-mań ciemnawych, więc podług mego pomyślunku, lecz nie po mojej myśli. TV tutejsza też nudna. Łakoci pochłaniać mi nie wolno, raczej sucharki, rosołek, witaminki, takie rzeczy. Doszły mnie zmiany w lek-turach z programów szkolnych. Także nasz były szef (Jan Józef Szczepański – red.) pisał do mnie, a ja do niego. Scenariusz, który nie-gdyś napisałem z nim wg „Pamiętnika znalezionego w wannie", wyjdzie teraz u Fischera jako pocket, co porządnie mnie uradowało, bo będą łupy do podziału. Siedzę przy maszynie, z trzydniowym zarostem (do wuja starca rzekło dziewczę raz), i patrzę ze zgrozą na 500-stronicowy maszynopis Rozmów z Stanisła-wem Lemem, który Stanisław Bereś przysłał mi do autoryzacji (nagrywał te rozmowy przed półtora ro-kiem w Krakowie). Może zauważyła Pani, że łatwiej mówić głupstwa niż rzeczy mądre, ja to w każdym razie zauważyłem w tym maszynopisie, bo całkiem zapomniałem, com tam do mikrofonowej tubki był naplótł. Ale też czasy były troszkę inne. Żona warzy zupę, więc nie dopisuje, tedy w jej i własnym imieniu zasełamy Państwu wyrazy tychże życzeń, które nam dusze porzą.

Oddany

Stanisław Lem

* * *

Kraków, 17 listopada 1983

Drogi Panie Stanisławie,

zmartwił nas Pana list. Mamy nadzieję, że czuje się Pan już lepiej. Na wszystkie sprawy żołądkowo-je-litowe najlepsze są zioła. Wiem to z własnego do-świadczenia, gdyż sama czuję się ostatnio nie najle-piej i wróciłam właśnie do ziół, które mnie w swoim czasie wyciągnęły z otchłani. W Krakowie listopa-dowo, ciemno, śnieg z deszczem. Poza tym wszystko biegnie normalnie: narady, konferencje, spotkania, zjazdy. Naród się konstytuuje, zrzesza, rewizytuje, obraduje. Prowadzi się rozmowy o standardzie życia i o upowszechnianiu kultury. A ja szyję... Nic, tylko szyję. Teraz suknię średniego zasięgu, czyli poranną i wieczorową zarazem. Mam też wiele zamówień na męskie koszule nocne. Na razie mogę je wykonywać z materiałów obiciowych, gdyż właśnie takie rzucili na rynek. Przyzna Pan jednak, że obiciowa koszula nocna to jest coś! Nie ma to nic wspólnego z jakimkolwiek biciem i nie jest to też żadna aluzja polityczna (to uwagi dla dodatkowych czytelników). Fragment Pańskiego poematu jest wspaniały i szkoda, że nie pamięta Pan, co było dalej. Zawsze losy królowych (nie mówiąc już o królach) bardzo mnie interesowały.

Proszę sobie wyobrazić, że telefonowała do nas Lilka z Berlina (Helena Bohle-Szacka – red.), z nowego mieszkania. Wzruszyliśmy się, ale zarazem zasmucili, gdyż owa Herbertstr. to był już przecież symbol. Wydawało mi się, iż jest w nie najgorszej formie, ale nie jestem pewna, czy tak jest naprawdę. Szkoda, że ludzie posiadają niezwy-kłe zdolności do komplikowania swoich życiorysów. Cieszymy się, że Pan Tomasz świetnie sobie radzi – byliśmy zresztą przekonani, że nie będzie inaczej. Życzymy Panu wiele zdrowia i ślemy Państwu i Panu Tomaszowi najlepsze pozdrowienia –

Ewa Lipska i Władek

(...)

* * *

Wiedeń, 27 lutego 1984

Droga Pani Ewo,

jestem u Pani zadłużony na dwa listy, alić wiem, że się Pani z mężem w międzyczasie widziała z moją żoną. Więc mniemając, iż moja żona coś tak powie-działa o różnych częściach ciała, które mi po trochu wysiadają, nic w tej przykrej, choć nieciekawej kwe-stii pisać nie będę.

Austriacy są mniej więcej Polakami mówiącymi popsutym niemieckim językiem. Moje życzenie o jasiek – Ohrkissen – jak to wie każde normalne dziecko niemieckie, budzi powszechny lęk, bo tu się mówi jakoś Polster; poza tym mniemają oni (nieco fałszywie), że takie wyrazy, jak Kolatschen, Kren, są echt niemieckie. Zresztą bo ja wiem, co oni mówią, skoro głuchnę nadal, pomału, lecz uporczywie: je-dyne korzystne spostrzeżenie a propos jest takie, iż widząc monetę lub banknocik, zaczynają wszystko całkiem dobrze rozumieć, nawet chyba gdyby kto mówił po EGIPSKU.

Nasza TV chciała pchnąć na ekrany mój „Pamiętnik znaleziony w wannie" i b. chętniem na to poszedł, ino już byłem napisał ongi – co prawda dla Niemców, ale po naszemu – scenariusz do spółki z Janem Jó-zefem i ten J.J. ich jakoś zraził. Jak słyszę, ludzie niemający lepszej pracy biorą się do pisania Monogra-fii o mej osobie, resp.[ectively] mym dziele, co jest lekkomyślnością, zważywszy, iż najpierw nie jestem klasykiem typowym (czyli w stanie daleko posunię-tego rozkładu), a ponadto mogę nawet po śmierci, mało że nękać, widmem nalatywać, lecz ręce i nogi powyrywać, bo osoby, które szczególnie – jakem słyszał – palą się do tego, nawet w piecu uczciwie zapalić nie potrafią.

Nam jest tu dość smutno, i choć moje słabowa-nie nie wyłącznym jest powodem, to jednak takoż. TV tutejszej oglądać sił nie mam; a gdyby jakaś inna była gorsza, to jest akurat taka sama mała pociecha jak to, że człowiekowi porwanemu dla okupu tylko jedno ucho odcięli, a drugiemu oba i jeszcze kawa-łek szpondra, dla lepszego przekonania rodziny, że warto płacić. Zdaje mi się, iż popadam w styl zwany peryfrastycznym, ale cóż zrobić. To bardzo dobrze, że Pani pisze książeczkę, bo choć Pana Boga nie ma, PO TO Panią stworzył, a krój, mój Boże, z jednego można mieć satysfakcję, a z drugiego ponadto jesz-cze grosiwo na Cheopsa. Nb. słyszałem o tych Che-opsach i wahadełkach – to już dawno wymyślono, i wcale nie w Polsce. Marzę o tym, aby się zdobyć na zmianę taśmy w maszynie, ale nie mam dość silnej woli. Cóż więcej? Tomasz dziękuje za życzliwe słowa, nie wiem, czy Państwo widzieli go ostatnio na Kli-nach, bo i tam się pochorował.

Już nie muszę kupować pornograficznych pism, gdyż rozdział o Granicy wzrostu w kulturze, gdzie o mass mediach i o porno być też miało, skończyłem wreszcie i teraz po trochu te piękne magazyny wy-noszę z domu i wrzucam do takich pojemników na papiery i gazety, tylko się rozglądam, czy kto nie wi-dzi, bo mógłby sobie coś błędnie pomyśleć. Zostawi-łem sobie na razie edycję parodystyczną „Playboya", gdzie jest całkiem goła Diana, ta synowica Elżbiety angielskiej, i poniekąd zachęca czytelników, a właś-ciwie oglądaczy do tego, co Pani wie, i chociaż jest to niechybnie tzwany pic, czyli fotomontaż, nie pojmę, czemu to nie jest karalne. Ale być może już Pani pi-sałem o tej Dianie, bo ja tu mam niewiele silnych przeżyć, jeśli brzucha nie liczyć ani tej polędwicy wołowej, co ją teraz właśnie usiłowałem zjeść, a chociaż Teściowa (bo przyjechała do nas) z żoną bardzo wiel-kie lanie jej (polędwicy) spuściły, TEŻ była zelówka. Pisałem do pani Smorąg, żeby dyrektor Próchno, względnie Staub, który wrócił, jak słyszę, starał się o prawa do Eco „Imienia róży"; nowe PISMO, które tu dostałem raz, zamieściło kawałki tak przełożone, że gdybym oryginału nie czytał (właściwie w wer-sji niemieckiej i jeszcze angielskiej), nigdy bym nie dał wiary, że tak można dobry tekst złajnić. I tym się kończy epistoła, w której jest sama prawda goła i rymy pełne, chociaż wiem, że to nie to,

Stanisław Lem

PS No i masy serdeczności dla Pani i dla Pana od nas wszystkich. ©?

Książka Stanisława Lema, Ewy Lipskiej i Tomasza Lema, „Boli tylko, gdy się śmieję... Listy i rozmowy", ukazała się przed kilkoma dniami nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Stanisław Lem (1921–2006) to polski pisarz science fiction, tłumaczony na ponad 40 języków. Ewa Lipska jest poetką i felietonistką. Tomasz Lem, tłumacz, jest synem Stanisława Lema i autorem książek o swoim tacie

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kraków, 12 maja 1983

Drogi Panie Stanisławie, Drodzy Państwo,

Pozostało 100% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków