Do miejsca, w którym śledzenie wiadomości i serwisów informacyjnych wydaje się złamaniem zasad jakiejś niepisanej, odwiecznej etykiety. Dalekie miasta, panujące w nich emocje i układy zależności są tu bowiem niczym. Przykrą koniecznością, odpowiedzią niechętnie udzieloną przez ludzką naturę na skażenie i grzech, jakim została dotknięta. Większość z tego, co trzeba wiedzieć o miastach jako takich, zawiera w sobie historia Kaina. Jak twierdzą mity – ich pierwszego budowniczego. Tego, który z powodu swojej zbrodni miał się stać „tułaczem i zbiegiem". Zabicie brata dopełniło „dzieła", jakie rodzice Kaina i Abla rozpoczęli w Edenie – wygnania z raju. Kiedy ostatecznie zatrzasnęła się za nim furtka ogrodu, człowiek znalazł się na rogatkach pierwszego z miast.

Przystanków niezbędnych odtąd do kontynuowania jego wielkiej tułaczki. Ale tak jak miasto jest koniecznością, tak wieś nie przestanie nigdy być możliwością. Ukłuciem tęsknoty za utraconym rajem. I wąską ścieżką, która z powrotem stara się nas do niego doprowadzić. Zgadzam się tu absolutnie z Wildsteinem – na wsi zaczynamy wiedzieć, przyjmować jako oczywiste coś, co w mieście nie przyszłoby nam nawet na myśl. Jeżeli już jakimś jednym, choć beznadziejnie nieprecyzyjnym, słowem można by tę wiedzę streścić, to jest nim „zależność".

Ta pierwsza i fundamentalna – zależność człowieka od Boga, stworzenia od jego Stwórcy, nie daje o sobie zapomnieć zwłaszcza wieczorami. Kiedy zaczynają zapadać cisza i ciemność – dwa stany w mieście tak naprawdę nigdy niedostępne – a w koronach drzew odzywają się przychodzące jakby z innego świata podmuchy wiatru. Wszystkie lęki tego świata schodzą na dalszy plan w obliczu strachu trudnego do odróżnienia od radości – obu podobnie przeze mnie samego niezasłużonych i tak samo koniecznych. Jest też druga zależność – córka tej pierwszej. Podległość, jakiej człowiek ulega wobec natury. Każdemu, kto choć raz próbował spalić kupę starych liści, trudno będzie zachować powagę na widok pewności siebie emanującej z menedżerów i innych „szefów projektu" realizowanych daleko za ogrodzeniem jego ogrodu. Wie, że ten sam podmuch wiatru gasi zapałkę i roznieca przygasający ogień. Że powodzenie i porażka to w tej samej mierze przypadek i nieporozumienie. A jedynym sposobem, żeby oddalić od siebie widmo tej drugiej, jest uznać i zgodzić się na to, że wiatr wieje kiedy chce. A liście mogą też równie dobrze spłonąć w ognisku, jak zgnić na kompoście. To do nich, jako cząstki wielkiej Całości, należy ostatnie słowo. Nie pozwolą komu innemu decydować w kwestii własnego losu. Odkryta na wsi zależność jest rewolucyjnym wynalazkiem. Wywraca, zmiata z powierzchni ziemi misternie snute w miastach sieci uległości, poddaństwa i kontroli. To ona, ta prawdziwa i rzeczywista zależność, rozbija w pył wszystkie jej smutne i niedorobione erzace. Jest przepustką na wolność. Prowadzi do miejsca, gdzie nie trzeba się już oglądać przez ramię. Kalkulować ryzyka i budować domków z kart swej pozycji i miejsca w tym świecie. To drogokowskaz na drodze powrotnej do domu, do raju.