Lekarze rezygnują z pracy, szpitale czekają na medyków z Ukrainy

Medycy rezygnują z pracy. Dyrektorzy upatrują ratunku w szybkiej ścieżce nostryfikacji dyplomów przez osoby spoza UE.

Publikacja: 07.10.2019 19:19

Lekarze rezygnują z pracy, szpitale czekają na medyków z Ukrainy

Foto: Adobe Stock

Zamykane bądź zawieszane oddziały to tylko wierzchołek góry lodowej. Brak lekarzy sprawia, że część placówek ogranicza liczbę łóżek, np. anestezjologicznych, na których leżą pacjenci po operacjach. Efekt? Choć oficjalnie oddział funkcjonuje, zabiegów jest mniej nawet o 50 proc.

Cenny spokój

Narodowy Fundusz Zdrowia uspokaja, że nie maleje liczba świadczeń.

– W ciągu ostatnich kilku lat liczba hospitalizacji pozostaje na niezmiennym poziomie ponad 11 mln. W 2017 r. było ich 11 045 446, w 2018 r. – 11 220 204, a w pierwszej połowie tego roku – 5 608 373. Dane te wyraźnie pokazują, że pacjenci mają zagwarantowany dostęp do leczenia szpitalnego – zapewnia Andrzej Troszyński, rzecznik NFZ.

Dyrektorzy szpitali przyznają jednak, że zarówno zawieszenia oddziałów, nawet te na miesiąc czy dwa, jak i ograniczanie liczby łóżek na poszczególnych oddziałach wydłużają kolejkę do zabiegów planowych i zmuszają do odsyłania przypadków pilnych do innych placówek.

Czytaj też: Katastrofalna sytuacja finansowa szpitali w Polsce - milion od ministerstwa nie uratuje lecznic

Znikają oddziały w szpitalach. Brakuje pieniędzy i lekarzy

To codzienność wielu szpitali w Polsce. Głównie tych powiatowych, położonych w znacznej odległości od dużych ośrodków akademickich, bo to właśnie one – jak zauważają zgodnie eksperci – są w najgorszej sytuacji. Choć ich ryczałt jest zwykle nieduży, muszą zaoferować lekarzom stawki konkurencyjne do tych, które mają w mieście. I tak chirurg ogólny, który w Warszawie zarobi kilkadziesiąt złotych brutto za godzinę dyżuru, w powiecie może liczyć na 100–120 zł brutto. Podobnie pediatra – zamiast standardowych ok. 60 zł w dużym ośrodku akademickim na dalekiej prowincji zarobi nawet około 100 zł. Ciężar pracy jest jednak tak ogromny, iż wielu lekarzy woli zrezygnować z wyższego wynagrodzenia i mieć spokój.

– Dyżurowałem na zmianę z drugim lekarzem, obstawiając jednocześnie pediatrię i porodówkę. A rodzić przyjeżdżały do nas ciężarne z całego regionu. Nie mogłem dłużej tak funkcjonować – mówi pediatra, po którego odejściu zamknięto oddział w jednym ze szpitali w północnej Polsce. Dziś pracuje w gabinecie podstawowej opieki zdrowotnej.

Podstawową opiekę zdrowotną zamiast pracy w szpitalu wybierają też coraz częściej absolwenci studiów.

– Kiedyś wszyscy chcieli być chirurgami. Dziś miejsca rezydenckie na chirurgii pozostają nieobsadzone. Na Dolnym Śląsku na 19 miejsc obsadzono tylko 2. Absolwenci medycyny wybierają np. medycynę rodzinną, bo nie trzeba dyżurować, a praca jest nieporównanie mniej stresująca – mówi Krzysztof Hałabuz, współzałożyciel Porozumienia Rezydentów OZZL i rezydent ostatniego roku chirurgii ogólnej.

Wyleczą bez dyplomu

– POZ zabiera nam lekarzy i niedługo w szpitalach zostaną tylko rezydenci – mówi dyrektor szpitala w Ostródzie Janusz Boniecki, który od dwóch miesięcy intensywnie poszukuje nowego ordynatora oddziału pediatrii. Jeśli w kolejnym konkursie nikt się nie zgłosi, zamknie oddział.

Podobnie jak wielu dyrektorów szpitali, ratunku upatruje w zapisanej w projekcie ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty szybkiej ścieżce zatrudniania medyków ze Wschodu, głównie z Ukrainy. Wzorem Niemiec resort zdrowia chce umożliwić zatrudnienie lekarza jeszcze przed nostryfikacją dyplomu spoza Unii Europejskiej. Warunkiem miałaby być zgoda dyrektora placówki i wicedyrektora ds. medycznych, którzy braliby odpowiedzialność za takiego lekarza i decydowali, jakie procedury może wykonywać.

– To jedyne wyjście, bo w ciągu kilku lat nie wygenerujemy nowych lekarzy, a nie sądzę, by jakiekolwiek inne nacje chciały przyjeżdżać do nas do pracy – mówi Janusz Boniecki.

Przeciwko takiemu rozwiązaniu buntuje się m.in. PR OZZL. Zdaniem rezydentów narażałoby to zdrowie pacjentów.

Opinia dla „rzeczpospolitej"

Janusz Cieszyński, wiceminister zdrowia

Dane o 357 zamkniętych oddziałach nie mają pokrycia w rzeczywistości. Według naszych szacunków zostały zawyżone nawet dziesięciokrotnie i dotyczą także podmiotów prywatnych. Zawieszenia działalności oddziałów wynikają z wielu przyczyn, np. rutynowej dezynfekcji. To zawieszenia planowe, niemające związku z ograniczaniem dostępności do świadczeń, która się nie zmniejsza. Nie twierdzę, że problem zamykanych oddziałów nie istnieje, ale dane pokazują, że występuje lokalnie, a przyczyną jest przede wszystkim exodus kadr medycznych, który nastąpił za poprzednich rządów. Obecnie zwiększyliśmy o 50 proc. liczbę miejsc na studiach oraz podnieśliśmy wynagrodzenia rezydentom, pielęgniarkom i ratownikom, co dało już pierwsze efekty. W poniedziałek, dzięki wysiłkom NFZ, otwarto niedziałający ponad rok szpital w Rykach. To realne działania poprawiające sytuację w systemie ochrony zdrowia.

Zamykane bądź zawieszane oddziały to tylko wierzchołek góry lodowej. Brak lekarzy sprawia, że część placówek ogranicza liczbę łóżek, np. anestezjologicznych, na których leżą pacjenci po operacjach. Efekt? Choć oficjalnie oddział funkcjonuje, zabiegów jest mniej nawet o 50 proc.

Cenny spokój

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Prawo karne
Słynny artykuł o zniesławieniu ma zniknąć z kodeksu karnego
Prawo karne
Pierwszy raz pseudokibice w Polsce popełnili przestępstwo polityczne. W tle Rosjanie
Podatki
Kiedy ruszy KSeF? Ministerstwo Finansów podało odległy termin
Konsumenci
Sąd Najwyższy orzekł w sprawie frankowiczów. Eksperci komentują
Podatki
Ministerstwo Finansów odkryło karty, będzie nowy podatek. Kto go zapłaci?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?