Haszczyński: Czasem sprawiedliwości staje się zadość

Prawdopodobieństwo rozliczenia ludzi służących reżimom jest niewielkie. Ale zawsze jest szansa. Jeśli nie dzisiaj, to u schyłku życia zbrodniarzy. Dlatego trzeba cierpliwie zbierać dowody, wysłuchiwać świadectw ofiar, przygotowywać dokumenty.

Aktualizacja: 04.06.2021 23:14 Publikacja: 03.06.2021 18:28

Haszczyński: Czasem sprawiedliwości staje się zadość

Foto: pap/itar-tass

Mało jest przypadków rozliczania dyktatur, zbrodniczych systemów, gorliwych oprawców i ideologów. Jeżeli już do nich dochodzi, to w niewielkim zakresie, symbolicznie. Gdy dyktatura pada, dominuje przekonanie, że trzeba nadrobić stracony czas, rzucić wszystkie siły do budowy nowego systemu, a doświadczenie mają głównie ci, co byli po stronie starego. Inni walczyli, biedowali, nie mieli szans rozwoju albo siedzieli w więzieniu.

Nigdzie raczej nie udała się dekomunizacja, denazyfikacja dotknęła nielicznej grupy nazistów. Krwawą wojną na sporej części Bliskiego Wschodu i terroryzmem także poza nim skończyło się narzucone Irakowi rozliczenie z epoką Saddama Husajna. Dyktatorzy oraz służący im generałowie, dyrektorzy, sekretarze, propagandyści, prokuratorzy, sędziowie, specjaliści od tortur i uprowadzeń, wszyscy oni wiedzą, że rozliczenie to rzadkość. Znają historię, znają świat, znają życie. Zakładają, że prawdopodobieństwo, iż to ich właśnie dopadnie kiedyś sprawiedliwość, jest tak małe, że nie warto sobie nim zaprzątać głowy. I przekraczają kolejne granice zbrodniczej działalności. Pewnie bardziej boją się losu Muammara Kaddafiego, zabitego przez rozzuchwalonych buntowników, niż Slobodana Miloševicia, doprowadzonego przed oblicze międzynarodowego trybunału, gdzie mógł skorzystać z usług adwokatów i miał czas przemyśleć w celi własne czyny.

Prawdopodobieństwo rozliczenia jest małe, w wypadku ludzi służących reżimom dysponującym bronią atomową – bliskie zera. Ale zawsze jest taka szansa. Jeżeli nie dzisiaj, to może u schyłku życia zbrodniarzy. Dlatego trzeba cierpliwie zbierać dowody, wysłuchiwać świadectw ofiar, przygotowywać dokumenty. Szykować procesy, także tworzyć specjalne trybunały.

Takie przygotowania powinny objąć i reżim Aleksandra Łukaszenki, jego współpracowników i oprawców. Ich krótkie listy mają już i Unia Europejska, i Stany Zjednoczone. Będą się wydłużały, bo reżim dokonuje kolejnych przestępstw i wyraźnie sugeruje, że się nie zatrzyma, że jest zdolny do wszystkiego.

Pomysł utworzenia specjalnego międzynarodowego trybunału do spraw Białorusi zmierza w dobrym kierunku. Diabeł tkwi w szczegółach. Jednym z nich jest lokalizacja. Polska z jednej strony by się na to nadawała, bo jest jak rzadko które państwo wyczulona na wydarzenia na Białorusi. Ale z drugiej – nie ma teraz w świecie dobrego wizerunku w dziedzinie wymiaru sprawiedliwości. Ten wizerunek mógłby posłużyć do ataków na taki trybunał, a jego przeciwników, wspomaganych przez dotacje ze Wschodu, nie zabraknie.

Polska musi także brać pod uwagę los mniejszości polskiej na Białorusi. Nie powinna jeszcze dodawać Łukaszence powodów do mszczenia się na białoruskich Polakach. On już to robi. Część liderów polskiej społeczności wygnał, część więzi w łagrach. Niewiele informacji dociera do nas zza krat od Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta, dzielnych ludzi, którzy nie chcą opuścić stron rodzinnych i prześladowanych przez Łukaszenkę rodaków.

Ze względu na nich, ze względu na wszystkich obywateli Białorusi marzących o wolności, wreszcie ze względu na to, że nie można się pogodzić z tym, że zbrodnie pozostają bez kary – Polska powinna się angażować w przygotowanie białoruskiego trybunału. Ale gdzie on ma powstać, jak działać – to kwestia do międzynarodowej dyskusji, w której czołową rolę muszą odgrywać niezwiązani z reżimem Białorusini.

Mało jest przypadków rozliczania dyktatur, zbrodniczych systemów, gorliwych oprawców i ideologów. Jeżeli już do nich dochodzi, to w niewielkim zakresie, symbolicznie. Gdy dyktatura pada, dominuje przekonanie, że trzeba nadrobić stracony czas, rzucić wszystkie siły do budowy nowego systemu, a doświadczenie mają głównie ci, co byli po stronie starego. Inni walczyli, biedowali, nie mieli szans rozwoju albo siedzieli w więzieniu.

Nigdzie raczej nie udała się dekomunizacja, denazyfikacja dotknęła nielicznej grupy nazistów. Krwawą wojną na sporej części Bliskiego Wschodu i terroryzmem także poza nim skończyło się narzucone Irakowi rozliczenie z epoką Saddama Husajna. Dyktatorzy oraz służący im generałowie, dyrektorzy, sekretarze, propagandyści, prokuratorzy, sędziowie, specjaliści od tortur i uprowadzeń, wszyscy oni wiedzą, że rozliczenie to rzadkość. Znają historię, znają świat, znają życie. Zakładają, że prawdopodobieństwo, iż to ich właśnie dopadnie kiedyś sprawiedliwość, jest tak małe, że nie warto sobie nim zaprzątać głowy. I przekraczają kolejne granice zbrodniczej działalności. Pewnie bardziej boją się losu Muammara Kaddafiego, zabitego przez rozzuchwalonych buntowników, niż Slobodana Miloševicia, doprowadzonego przed oblicze międzynarodowego trybunału, gdzie mógł skorzystać z usług adwokatów i miał czas przemyśleć w celi własne czyny.

Komentarze
Michał Kolanko: „Zderzaki” paradygmatem polityki szefa PO, czyli europejska roszada Donalda Tuska
Komentarze
Izabela Kacprzak: Premier, Kaszub, zrozumiał Ślązaków
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Komentarze
Estera Flieger: Uśmiechnięty CPK imienia Olgi Tokarczuk
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Wielka polityka zagraniczna, krajowi zdrajcy i złodzieje. Po exposé Radosława Sikorskiego