Z początku jeździłam do Broniszowa tylko w okresie Bożego Ciała. Było ciepło, więc całe życie toczyło się na zewnątrz. Później chciałam to kontynuować jako projekt bardziej złożony, więc zaczęłam jeździć także jesienią i zimą. Wtedy właśnie weszłam do domów. Z osób, które fotografowałam wcześniej, tylko jedna mnie nie wpuściła. Natomiast pozostałych bohaterów odwiedziłam. Zobaczyłam wtedy, że w prawie każdym z domów wiszą moje zdjęcia. Bardzo mnie to ucieszyło. Część ludzi, których odwiedzałam, to osoby samotne, więc gdy wchodziłam do nich do domu, sprawiało im to dużą radość. Cieszyło ich, że ktoś do nich zajrzał, spędził z nimi trochę czasu. To naprawdę było odczuwalne, witali mnie z otwartymi ramionami. Na tym konkretnym zdjęciu uwieczniłam jeden z tych wolnych dni, kiedy dzieci nie idą do szkoły. To było między Bożym Narodzeniem a sylwestrem. Kiedy ojciec wraca na święta z pracy za granicą do domu, stęsknione młodsze dzieci nie opuszczają go na krok. Nie szukam sensacji, tylko pięknych momentów, które staram się uchwycić, by pokazać coś, co mnie porusza. Dla mnie ta rodzina jest czymś inspirującym. Sama, będąc matką trójki dzieci, czasami po prostu czuję się zmęczona macierzyństwem. Dlatego gdy spotykam matkę, która ma tych dzieci parę razy więcej ode mnie, i widzę, jak to wszystko dobrze funkcjonuje, jestem pełna podziwu dla niej.