- Nie chcę tu mówić wprost o raju podatkowym, ale możemy zapomnieć o wolnej strefie ekonomicznej na Krymie. Mamy określone rezultaty, ale pokazują one, że trzeba szukać mechanizmów dających możliwość dodatkowego wzrostu gospodarki Krymu. Potrzebne są dodatkowe ulgi i preferencje by przyciągnąć inwestorów i kapitał - mówił podczas forum ekonomicznego w Jałcie Siergiej Mieniajło, gubernator Stawropola, podaje agencja Unian.
W ten sposób gubernator przyznał się do fiaska lansowanej przez Kreml polityki wolnej strefy ekonomicznej na Krymie. Inwestorzy na półwysep nie idą. Zagranicznych wstrzymują sankcje oraz niepewna sytuacja polityczna; rosyjscy też się nie kwapią, pomimo zapewnień władz o stwarzanych ulgach.
Krym trawi korupcja, biurokracja oraz braki wody, przerwy w dostawach prądu i trudności w transporcie towarów z zagranicy. Jedyne połączenie z Rosją - promowe, jest zależne od pogody i mało wydolne. Do tego Moskwa tnie dotacje dla Krymu, bo budżet się nie dopina, a władze półwyspu nie radzą sobie z wydawaniem pomocy.
Niedoinwestowana przez lata rządów Kijowa infrastruktura Krymu wymaga ogromnych inwestycji. Od stycznia 2015 istnieje na półwyspie wolna strefa ekonomiczna. Inwestorzy mogą liczyć na zerowe stawki celne, ulgi podatkowe, łatwiejsze procedury wizowe nawet na 25 lat. Siergiej Aksakow szef administracji Krymu chwalił się, że „jeszcze inwestorzy będą się do nas ustawiać w kolejce, by dostać możliwość wyłożenia pieniędzy w gospodarkę Krymu".
Na razie to władze Krymu ustawiają się po prośbie do inwestorów. Krym jest objęty zachodnimi sankcja, co uniemożliwia inwestycje na półwyspie firmom z Unii, USA, Kanady, Australii, Norwegii, Szwajcarii. Wprawdzie wcześniej włoscy przedsiębiorcy deklarowali chęć uruchomienia na Krymie współpracy w przemyśle lekkim (odzież) i spożywczym; chcieli też inwestować w wykorzystanie „odchodów komunalnych". Na razie jednak skończyło się na słowach.