Najpierw nieszczęsna „piątka dla zwierząt" wypływająca z naiwnie szlachetnych intencji, ale rozjuszająca polską prowincję, bo niszcząca źródła utrzymania kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Potem pokątne i tchórzliwe – przez podporządkowany władzy „Trybunał Przyłębski" – okrojenie i tak najbardziej ograniczonego w Europie prawa do aborcji, co wyprowadziło na ulice rozwścieczone kobiety. Nie wspomnę o wielu podobnych działaniach, z których wymienię tylko powierzenie wychowania młodych pokoleń ciemnemu nacjonaliście i klerykałowi.

W rozchwianym i wstrząsanym demonstracjami kraju policja czuje się zdezorientowana; raz zachowuje się tak, jakby jej nie było, innego dnia traci cierpliwość, waląc pałami i gazując kogo popadnie, nie gorzej niż białoruski OMON. Jak gdyby nie można było poczekać z tymi coraz bardziej kontrowersyjnymi zmianami do uspokojenia epidemii, do powrotu normalnego życia.

Ale najgorsze przed nami. Z sentymentu do przedwczorajszych zasad, kiedy państwa były zamknięte i nawzajem wrogie, dla dokończenia likwidacji niezawisłego sądownictwa, dla kontynuacji budowy partyjnej dyktatury rządzący chcą zawetować budżet Unii Europejskiej na nadchodzące lata. Postawi to Polskę poza Unią, zniszczy wszystko, o co walczyliśmy z komuną przed 1989 rokiem i co mozolnie budowaliśmy po tej dacie. Postawi Polskę w nieokreślonej strefie, obok Białorusi i Mołdawii. Czy tylko rewolucja na ulicach nas uratuje, jak wykrzykuje coraz więcej demonstrantów?

Jest jednak inne wyjście: weto – nim rząd ostatecznie walnie pięścią w stół – wróci jeszcze do Sejmu. Wtedy powinni się zbuntować ci posłowie PiS, którym bliskie są resztki przyzwoitości i ideały, o jakie wspólnie walczyliśmy w dawnej Solidarności. Zbuntowali się przeciw „piątce dla zwierząt" i ustawa nie przeszła. Teraz sprawa staje się o wiele ważniejsza. To będzie dla nich próba patriotyzmu, o którym zawsze tyle gadali, ale oto nadszedł czas działania!