Nie rozwiązało to jednak kwestii wysokich cen. Zgodnie z kontraktem jamalskim Polska bierze ze Wschodu co najmniej 9 mld m sześc. gazu rocznie, co pokrywa większość zapotrzebowania, ale płaci zań więcej niż inne kraje europejskie, a już znacząco więcej niż Niemcy czy Wielka Brytania. Z kolei skroplony gaz z Kataru, z którym co miesiąc do Świnoujścia zawija statek, jest wciąż droższy od rosyjskiego. Trzeba go skroplić, oziębić i przewieźć, a to podnosi koszty.

Amerykański gaz jest tańszy niż katarski ze względu na niskie koszty wydobycia i silną konkurencję na rynku USA. Jego pojawienie się w Polsce (i szerzej – w Europie) doprowadzi do potężnej presji na Gazprom, by obniżał ceny. Statek z gazem, który przypłynie w czerwcu z USA, to jaskółka zmian. Ale wiosny nie czyni. Dlatego z euforią poczekajmy. Zanim takie statki zaczną przypływać częściej, przywożąc liczące się ilości surowca, minie kilka lat. Amerykanie muszą zbudować infrastrukturę, podciągnąć gazociągi do swoich portów, zbudować kolejne terminale i instalacje do skraplania. Muszą też chętniej udzielać zgody na eksport. Na razie robią to z oporami, obawiając się spadku podaży i wzrostu cen na własnym rynku.

Również PGNiG ma ograniczone możliwości zakupowe, bo wciąż związane jest dużymi kontraktami z Rosją i Katarem. Dlatego powinniśmy mieć nadzieję, że wkrótce pojawią się także inne firmy gotowe importować gaz z USA. Już teraz jednak – mając amerykańską alternatywę – możemy twardo negocjować z Gazpromem większe obniżki cen. Od Rosjan da się w tej dziedzinie uzyskać naprawdę wiele.