Od wyborów prezydenckich z 9 sierpnia na Białorusi trwają protesty opozycji, oskarżającej władze o fałszerstwa. Według oficjalnych wyników, wybory wygrał rządzący krajem od 1994 r. Aleksander Łukaszenko.
W rozmowie z rosyjskimi mediami państwowymi białoruski prezydent winą za protesty obarczył Stany Zjednoczone, które, jego zdaniem, działały w tej sprawie za pośrednictwem ośrodków w Polsce i Czechach. Według relacji dziennikarza rosyjskiej telewizji, Łukaszenko uważa także, że protesty to dzieło białoruskiej burżuazji, która "chce władzy".
Łukaszenko odniósł się także do licznych od 9 sierpnia przypadków użycia przemocy przez siły bezpieczeństwa. Jego zdaniem, odegrały tu rolę wielkie emocje, a funkcjonariusze nie mogą być obwiniani, ponieważ bronili kraju. Jednocześnie prezydent zapowiedział rozliczenie sprawców pobić, w tym incydentów, w których ucierpieli dziennikarze.
Cytowany przez rosyjską agencję TASS prezydent przyznał, że nieco zasiedział się na stanowisku. - Ale tak naprawdę tylko ja mogę ochronić Białorusinów - dodał.
Stwierdził, że po 26 latach sprawowania władzy nie może po prostu odejść. - Od ćwierć wieku wyposażam Białoruś. Nie poddam się. Poza tym, jeśli odejdę, moich zwolenników będą zabijać - powiedział.