Stankiewicz: Szef policji z zemsty wykreował aferę, której nie było

Wszystko wskazuje na to, że doniesienia o inwigilacji dziennikarzy za rządów PO inspirował komendant główny policji Zbigniew Maj, który chciał się przypodobać nowej władzy.

Aktualizacja: 16.02.2016 00:05 Publikacja: 14.02.2016 19:25

Stankiewicz: Szef policji z zemsty wykreował aferę, której nie było

Foto: PAP

Kiedy na przełomie roku pojawiły się w mediach – także w „Rzeczpospolitej" – doniesienia o inwigilacji dziennikarzy i prawników zajmujących się aferą taśmową za rządów PO, komentowałem to ostro: „Platformo, przeproś za nielegalne podsłuchy, nadużywanie władzy oraz niszczenie dowodów. I nie broń swych funkcjonariuszy, gdy upomni się o nich prawo".

Popełniłem błąd. Założyłem, że urzędnik państwa tak znamienity jak komendant główny policji wie, co mówi. A to inspektor Zbigniew Maj podsycał informacje o masowej nielegalnej inwigilacji. Według niego miała być ona prowadzona przez Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli specjednostkę zajmującą się tropieniem przestępstw wśród policjantów. Maj zarządził w BSW audyt, a wcześniej wyciął w pień wszystkich jego szefów.

Premier Beata Szydło poinformowała o inwigilacji w broszurze rozesłanej w połowie stycznia do wszystkich europosłów przed debatą na temat sytuacji w Polsce. „Ponad 80 dziennikarzy i prawników, którzy zajmowali się sprawą obciążających poprzedni rząd nagrań, znalazło się na podsłuchu" – napisała. Wtórował jej szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Politycy popełnili nawet większy błąd ode mnie – bo i pani premier, i pan minister mieli możliwość sprawdzenia doniesień komendanta, a dali aferze podsłuchowej państwowy glejt wiarygodności.

Ponieważ prokuratura zbadała słynny audyt Maja i uznała, że to kupa makulatury, trzeba na tę sprawę spojrzeć inaczej.

W wersji Maja od początku było kilka bardzo poważnych luk. Komendant powtarzał, że wdrożył postępowania dyscyplinarne wobec siedmiu policjantów. Tyle że – według naszych ustaleń – w tym gronie był tylko jeden pracownik BSW. W dodatku to policjant odpowiedzialny za prowadzenie rejestrów, nie za pracę operacyjną. Oczywiście, mógł fałszować dokumenty dla tych, którzy nielegalnie podsłuchiwali. Ale czemu żaden z podsłuchujących nie jest objęty postępowaniem dyscyplinarnym? Ani MSW, ani Komenda Główna Policji przez kilka tygodni nie zdołały nam odpowiedzieć na to pytanie.

Co więcej, jeśli owa parszywa siódemka nielegalnie inwigilowała dziennikarzy, to Maj nie powinien wszczynać dyscyplinarki – bo to kara za drobne wykroczenia służbowe – tylko złożyć przeciw nim doniesienie do prokuratury. Nigdy tego nie zrobił – to prokuratura sama wystąpiła o audyt w BSW. Finał znamy.

Jest też kwestia techniczna. Otóż BSW nie dysponuje techniką, która pozwala na podsłuchiwanie telefonów. W kilku źródłach potwierdziliśmy, że gdy jest taka potrzeba, BSW występuje o założenie podsłuchu do policyjnego Wydziału Techniki Operacyjnej (WTO). To oznacza, że słynna specgrupa w BSW albo sięgała mackami innych struktur policji, w tym WTO, albo po prostu nie prowadziła działań nielegalnych.

To w tej chwili jest najbardziej prawdopodobna wersja – że dziennikarze i adwokaci mogli być sprawdzani przez BSW, gdy kontaktowali się z obecnymi lub byłymi policjantami wynoszącymi informacje do bohaterów afery taśmowej. Tyle że nie było to zjawisko zaplanowane, nielegalne ani masowe.

To, że jest to wersja najbardziej prawdopodobna, nie oznacza, że jedynie prawdziwa. Państwo i jego służby robią wiele, by tej sprawy do końca nie wyjaśnić. Ani policja, ani MSW nie chce ujawnić dokumentu stanowiącego rzekomą aferę – czyli audytu w BSW.

Czemu inspektor Maj, który właśnie odchodzi w niesławie, miałby wykreować aferę, której nie było? Komendant podejmował wiele działań, żeby się przypodobać władzy. Ale miał też własny interes – dziś wiadomo, że policjanci z BSW wpadli na trop jego korupcyjnych historii. Czy są one wiarygodne czy nie – znów decyzja w rękach prokuratury. W tej chwili jednak atak na BSW, niestety, wygląda na zemstę Maja. Prawdopodobnie.

Kiedy na przełomie roku pojawiły się w mediach – także w „Rzeczpospolitej" – doniesienia o inwigilacji dziennikarzy i prawników zajmujących się aferą taśmową za rządów PO, komentowałem to ostro: „Platformo, przeproś za nielegalne podsłuchy, nadużywanie władzy oraz niszczenie dowodów. I nie broń swych funkcjonariuszy, gdy upomni się o nich prawo".

Popełniłem błąd. Założyłem, że urzędnik państwa tak znamienity jak komendant główny policji wie, co mówi. A to inspektor Zbigniew Maj podsycał informacje o masowej nielegalnej inwigilacji. Według niego miała być ona prowadzona przez Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli specjednostkę zajmującą się tropieniem przestępstw wśród policjantów. Maj zarządził w BSW audyt, a wcześniej wyciął w pień wszystkich jego szefów.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Donalda Tuska na 100 dni rządu łatwo krytykować, ale lepiej patrzeć w przyszłość
Publicystyka
Estera Flieger: PiS choćby i z Orbánem ściskającym Putina, byle przeciw Brukseli