Weekendowe połączenie SLD z Wiosną nie było – jak sugerowała większość komentatorów – końcem partii Włodzimierza Czarzastego, lecz raczej końcem ugrupowania Roberta Biedronia. Licząca bowiem de facto około 500 działaczy formacja byłego prezydenta Słupska roztopi się w ponad 20-tysięcznym Sojuszu. Owszem, zawarte w sobotę ustalenia gwarantują współprzewodzenie nowej partii przez liderów SLD i Wiosny (także na niższych szczeblach), ale przecież jest oczywiste, że przy następnym rozdaniu i wyborze władz działacze Sojuszu wytną w pień swoich nowych towarzyszy. Jeśli więc jakaś formacja w weekend dokonała żywota, to na pewno nie było to SLD.
To pokazuje przewagę w politycznej technologii, jaką nad swoimi młodszymi kolegami ma Włodzimierz Czarzasty. Sobotnie połknięcie partii Biedronia było tylko jednym z udanych posunięć szefa SLD w walce na lewicy. Wcześniej spektakularnym jego sukcesem było zmuszenie zarówno Wiosny, jak i Partii Razem do startu z list SLD. Musiało być to dla Zandberga, Biedronia i ich koleżanek i kolegów bardzo gorzką pigułką do przełknięcia, bowiem tylu złych słów, które padły w przeszłości z ich ust w stronę „starych postkomunistów", nie powstydziliby się Grzegorz Braun i Antoni Macierewicz. A jednak Czarzasty sprytnym manewrem zmusił ich do startu właśnie z list Sojuszu.
Trwoga na lewicy przed progiem 8 proc., ukształtowana zapewne po klęsce 2015 roku, była tak duża, że wszyscy pokornie zgodzili się, iż nie można ryzykować powtórnego startu w ramach koalicji i pomysł wejścia na listę SLD wydał się wszystkim na końcu najbardziej rozsądny. Ostateczne wyniki pokazały, że strach naszych lewicowców miał wielkie oczy, bowiem uzyskane ponad 12,5 proc. spokojnie umożliwiało pójście w formule koalicji. Dziś już nie rozstrzygniemy, czy Czarzasty o tym wiedział i tylko straszył swych partnerów, czy sam także bał się powtórki sprzed czterech lat. Efektem tego jest jednak to, że dziś posiadaczem milionowych subwencji wypłacanych z budżetu państwa jest SLD i od jego władz zależy, z kim i w jakim stopniu się nimi podzielą.
Czarzasty zatem ma dziś najsilniejsze karty na lewicy. Do pełni szczęścia potrzebny mu jest jeszcze słaby wynik Zandberga w elekcji prezydenckiej (słaby, czyli niższy, niż uzysk SLD z października bieżącego roku). Wówczas będzie dla wszystkich jasne, że pierwszym szczupakiem w tym niewielkim jeziorze jest właśnie przewodniczący Sojuszu.
Ma się zatem z czego Czarzasty cieszyć. Jest najsilniejszym dziś graczem na lewicy. Już wiadomo, że jej nowym mesjaszem nie będzie Biedroń, choć jeszcze rok temu tak mogło się wydawać. Ale najpierw słaby wynik Wiosny w eurowyborach, a potem niedotrzymanie słowa o złożeniu mandatu eurodeputowanego przez samego lidera, uczyniły tę perspektywę nieaktualną.