Bezwzględnych gangsterów przedstawiano w atrakcyjnym świetle jako ludzi zabiegających w ramach realizacji „amerykańskiego marzenia” o władzę i pieniądze, bez liczenia się z prawem i kosztami ponoszonymi przez innych. Te filmy przyspieszyły prace nad tzw. kodeksem Haysa ustalającym normy moralne, których filmowcy musieli przestrzegać. Jego wprowadzenie na lata ograniczyło obecność gangsterów na ekranach. Dopiero w połowie lat 70. wraz z „Ojcem chrzestnym” Coppoli wszystko się zmieniło. Filmowano autentyczne i fikcyjne życiorysy bossów i członków mafii włoskiej, irlandzkiej, żydowskiej, a ostatnio także rosyjskiej.
Natomiast o żyjącym do dziś czarnoskórym Franku Lucasie, człowieku, który w latach 70. zrewolucjonizował i opanował rynek heroiny w nowojorskim Harlemie, przypomniano sobie dopiero teraz w „American Gangster”.
Ten wieloletni kierowca i asystent lokalnego mafiosa po śmierci szefa przejął jego interesy i rozwinął w sprawnie działającą strukturę mafijną. Wyróżniał się bezwzględnością (osobiście strzelał w głowy konkurentom) i smykałką do biznesu. Aby ominąć pośredników, zaczął sprowadzać heroinę bezpośrednio od azjatyckich producentów. Transport z ogarniętego wojną Wietnamu – nawet w trumnach z ciałami poległych) – zapewniali odpowiednio opłacani amerykańscy oficerowie.
Lucas (Washington) podbił rynek niską ceną i czystością narkotyku. Kiedy włoscy mafiosi próbowali zmusić go do podwyższenia cen, by nie psuł rynku, zaproponował, by zaopatrywali się u niego.
Bardzo wysoko cenił sobie więzy rodzinne. Matce (Dee – nominacja do Oscara) kupił wspaniałą rezydencję, braciom powierzył kierownicze stanowiska w przestępczej strukturze.