Kto w poniedziałek zdecydował się zajrzeć do nowego śródmiejskiego klubu o obiecującej nazwie Lorelei, mógł stanąć przed mikrofonem i zrobić wszystko. Jedenastu śmiałków skusiło się na to.
Nim jednak to nastąpiło, swoje umiejętności miał pokazać Bohdan Piasecki. Światowej sławy slamer przedstawił wiersz do bardzo złego filmu o tańcu, kawałki prozy poświęcone osobowościom z warszawskich ulic oraz hiphopową w duchu zabawę słowem, podczas której wykorzystał nagrywane na bieżąco zapętlone ścieżki „instrumentów”. Piasecki zrobił spore wrażenie, gdyż z mistrzowską gracją puentował swoje historie, a przy tym pozostał skromny.
Po kimś takim trudno było przejąć mikrofon. Zaczął Marcin Stręk czystym, silnym głosem interpretując Ninę Simone, Franka Sinatrę oraz... utwór przewodni z filmu o Spidermanie. Następnie zebranych doświadczono różnymi formami wypowiedzi, od komediowych monologów poczynając, przez teatr, deklamację konceptualnej poezji barokowej, na rapie i spoken word kończąc.
Szczególnie dobrze wypadło komediowe wystąpienie Roberta Adamczyka. W opowieści o podrywaniu chłopak był sprośny, dosadny do bólu, a przy tym dobrze czuł publikę, karmiąc ją celnymi porównaniami.
Teatralna trupa Teleżyńskiego i Pacewiczów postawiła narrację bardziej subtelną, przecinając ją scenkami hałaśliwymi i dynamicznymi. Efekt był intrygujący.